Geneza

4 lutego 1944 roku zginął Józef Mikołajczyk "Marcin" dowódca oddziału partyzanckiego Podobwodu Niewachlów. Na jego następcę Komendant Obwodu Kielce wyznaczył podchorążego Zbigniewa Kruszelnickiego "Wilk". Od tego momentu oddział rozpoczął całkowicie nową kartę historii. 

Zbigniew Kruszelnicki "Wilk"

     Nastrój w oddziale "Marcina" po jego śmierci był zły. Należało podjąć jak najszybsze decyzje organizacyjne. Komendant Podobwodu Niewachlów, któremu formalnie podlegał oddział na tymczasowego jego dowódcę wyznaczył Stanisława Janysta "Jurand". Jego głównym zadaniem było nawiązanie kontaktu z żołnierzami oddziału którzy na zimę zostali skierowani na konspiracyjne kwatery. Należało im jak najszybciej uświadomić, że mimo śmierci dotychczasowego dowódcy oddział nadal istnieje.
     Zapewne jeszcze w pierwszej połowie lutego 1944r. Komendant Obwodu Kielce AK podjął decyzje, że dowódcą oddziału zostanie Zbigniew Kruszelnicki "Wilk", dotychczasowy zastępca dowódcy plutonu Nr 186 z Czarnowa (organizacyjnie wchodził on w skład Placówki Niewachlów AK). Był on znany niektórym żołnierzom oddziału bowiem już od jesieni 1943r. współpracował z nim, a nawet dowodził jedną z akcji w której brali udział żołnierze oddziału.
Decyzja ta wpłynęła na aktywizację działań oddziału, który został zasilony przez żołnierzy z Plutonu AK Nr 186. Wielu z nich było kolejarzami i to zapewne sprawiło, że działania oddziału od tej pory, w dużej części, skupiały się na liniach kolejowych.

Amunicja i pierwszy ranny

26 lutego pracujący na stacji kolejowej  Kielce Herby kolejarze przekazali wiadomość, że na jednej z bocznic stoi uszkodzony wagon w którym znajduje się amunicja. Akcję należało przeprowadzić natychmiast bo na drugi dzień skład miał być przeładowany do innego wagonu.

Z lewej Tadeusz Hochman "Sokół" z prawej Zbigniew Kruszelnicki "Wilk"

     Do przeprowadzenia akcji "Wilk" wyznaczył 4 żołnierzy . Tadeusz Hochman "Sokół" i Maciej Jeziorowski "Długi" przebrali się w mundury niemieckiego Wehrmachtu co miało im pozwolić na swobodne poruszanie się po stacji. Stanisław Perlak "Topór" założył mundur kolejarski. Tylko Stanisław Kudła "Spencer" był w cywilnym ubraniu. Wszyscy uzbrojeni byli w pistolety i granaty.
     Około 21 wyruszyli z Niewachlowa, aby po dwóch godzinach marszu znaleźć się na miejscu. Znający teren "Topór" udał się na rozpoznanie. Ustalił, że faktycznie wagon znajduje się na bocznicy, ale trzy wagony dalej przebywa trzech Niemców. W stojących w okolicy wagonach znajdują się także inni pilnujący ich strażnicy.
Decyzje zapadają błyskawicznie. "Sokół" i "Długi" pozostają na ubezpieczeniu pilnując najbliżej stojącego wagonu z Niemcami. "Topór" i "Spencer" w towarzystwie dwóch kolejarzy (Cieślik i Wach – to od nich dowiedziano się o rozmieszczeniu niemieckich wartowników) zaczynają wynosić skrzynki z amunicją i przenoszą je ok. 30 metrów, kryjąc za wałem.
     Podczas kolejnego powrotu do wagonu zaczepia ich niemiecki wartownik. Po strzale "Topora" osuwa się na ziemię. Słysząc strzał stojący na ubezpieczeniu "Sokół" i "Długi" otwierają ogień do wagonu z Niemcami. Do strzelaniny dołączają kolejni Niemcy i sytuacja staje się coraz bardziej groźna tym bardziej, że ranny w nogę zostaje "Długi". "Sokół" wydaje rozkaz do odwrotu i sam przez Ślichowicką Górę wynosi ze stacji rannego. Pozostali dwaj żołnierze wycofują się inną drogą, a kolejarzom udaje się niepostrzeżenie wrócić na stację (są w pracy). Żołnierze spotykają się w wyznaczonym jeszcze przed akcją miejscu. Ranny zostaje prowizorycznie opatrzony, a następnie furmanką odesłany do wsi Brynica, gdzie zajmuje się nim przybyły z Piekoszowa dr Jan Bolewski „Marek”.
     To jednak nie koniec akcji. Po odesłaniu rannego "Topór" dobiera kilku kolejnych żołnierzy z plutonu i powraca na stację. Okazuje sie, że wyniesione skrzynki z amunicją w dalszym ciągu znajdują się na miejscu. Żołnierzom udaje się wynieść z zagrożonego terenu prawie 30 tysięcy sztuk amunicji do broni krótkiej i maszynowej o najbardziej poszukiwanym kalibrze.

Herby – Piekoszów - Małogoszcz

10 marca 1944 roku Zbigniew Kruszelnicki „Wilk” uznaje, że czas organizacji oddziału dobiegł do końca, a najlepszą "szkołą" będzie dla żołnierzy udział w walce. Około godziny 21 dwudziestoosobowy oddział rozpoczął trwającą dwa dni akcję.

Zbigniew Kruszelnicki "Wilk"

     Podczas tej akcji Kruszelnicki po raz pierwszy założył zdobyty wcześniej mundur kapitana Wehrmachtu. Pomysł był prosty: „Wilk” doskonale zna język niemiecki, a przebranie będzie umożliwiało sprawniej przeprowadzać akcje siejąc dezorientację wśród okupantów. Celem oddziału była stacja kolejowa Kielce Herby. W ruchu kolejowym miała bardzo duże znaczenie, a co dodatkowo ważne znajdował się tam skład paliw.
     Do akcji oddział wyruszył z Niewachlowa. Przez Ślichowicką Górę partyzanci dotarli w okolice stacji. Po przejściu torów znaleźli się na ulicy Częstochowskiej. Tu potwierdziło się założenie "Wilka" co do zachowania Niemców na widok oficera. Spotkany podoficer najpierw zasalutował, a następnie zdziwiony został rozbrojony. Zapewne nie zdając sobie sprawy z sytuacji odpowiedział na wszystkie pytania związane ze stacją kolejową i aktualnym usytuowaniem Niemców.
     "Wilk" podzielił oddział na dwie grupy. Sam na czele jednej podszedł do budynku stacyjnego. Wystawiono ubezpieczenie po czym "Wilk" z żołnierzami wszedł do środka. Zastali tam czterech cywilnych, niemieckich pracowników oraz uzbrojonego strażnika kolejowego. Ten ostatni został rozbrojony, a wszyscy, razem z rozbrojonym wcześniej podoficerem, zostali zamknięci. Część grupy pozostała pilnując uwięzionych. "Wilk" razem z czterema żołnierzami udał się teraz do drugiej części oddziału, która pod dowództwem Tadeusza Hofmana „Sokół” zajmowała się parowozownią. Łatwo rozbrajają znajdujących sie tam pracowników z zastępcą naczelnika Zygfrydem Otto na czele. Żołnierze ochoczo zniszczyli urządzenia biurowe i zaopatrzyli się w słodycze i łakocie z kantyny. Sam "Sokół" natomiast zabiera klucze i z kilkoma żołnierzami idzie do magazynu i warsztatu mechanicznego. Żołnierze niszczą tam urządzenia i szczególnie cenne dla Niemców silniki elektryczne.
Przybyły na miejsce „Wilk” nakazuje przyprowadzić Niemców zamkniętych na stacji i wszystkich razem zamknąć w pomieszczeniach parowozowni. Od tej chwili część oddziału wystawia ubezpieczenie natomiast Kruszelnicki z częścią ludzi udaje się do składu paliw. Niemieckiego wartownika nie dziwi zbliżający się „oficer” , ale żołnierz Wehrmachtu karnie wypełnia swoje obowiązki. Ściągając karabin z ramienia domaga się hasła, a gdy go nie słyszy nakazuje „oficerowi” podnieść ręce do góry. Z opresji wybawia „Wilka” celna seria ze stena z którego strzelał ukryty w cieniu „Sokół”. Niemiec osuwa się na ziemię, ale strzały alarmują pozostałych wartowników. Jeden z nich wpada na „Długiego”, a drugi na „Sokoła”. Obaj zostają rozbrojeni. Pozostali wartownicy barykadują się jednak w budynku i zaczynają strzelać. „Wilk” słusznie uznaje, że w tych okolicznościach dalsze prowadzenie akcji jest niemożliwe. Po ściągnięciu ubezpieczeń oddział wycofuje się do Brynicy i Wymysłowa.
     Podczas akcji rozbrojono 9 Niemców, a jeden został podczas walki zabity. Zdemolowany warsztaty mechaniczne, biuro oraz magazyny. Zdobyto cztery karabiny, osiem sztuk broni krótkiej oraz zabrane Niemcom umundurowanie.

     W Wymysłowie oddział przypadkowo spotkał grupę dywersyjną z Kielc, która znalazła się tam po wykonaniu swojego zadania. Po zjedzeniu kolacji „Wilk” postanawia przeprowadzić kolejną akcję. Partyzanci w środku nocy dotarli na stację kolejową w Piekoszowie, tam rozbrojono w poczekalni dwóch żołnierzy Wehrmachtu i strażnika kolejowego. Zostają oni zamknięci w murowanej piwnicy obok stacji. Kiedy żołnierze kończyli niszczenie urządzeń na stację wjechał pociąg towarowy. Żołnierze, z których niektórzy byli kolejarzami, bez problemu opanowują skład z polską obsadą. Tym pociągiem żołnierze AK przejechali na stację kolejową Małogoszcz.
     Także tu oddział opanował budynki stacyjne i wtedy dowiedziano się, że niedługo na stację ma wjechać niemiecki pociąg urlopowy wiozący Niemieckich żołnierzy z frontu wschodniego do III Rzeszy. „Wilk” podejmuje decyzję o opanowaniu pociągu. Dokonano podziału zadań. „Topór” wkłada mundur dyżurnego ruchu. Wystawiono ubezpieczenia, a pozostałych żołnierzy podzielono na dwie grupy, którymi dowodzą Tadeusz Hochman „Sokół” i Stefan Detka „Zaręba”. Mimo, że niemieckie pociągi urlopowe mają mieć na całej trasie zielone światło to tu świeci się czerwone, co zmusza pociąg do zatrzymania się. Zgodnie z planem grupa „Sokoła” atakuje parowóz (zajął się tym NN „Piłat” wraz z jeszcze jednym partyzantem) i trzy pierwsze wagony. Jest w nich niewielu żołnierzy wroga i tu zabieranie broni idzie sprawnie. Rozbrojonych Niemców pilnuje kilku żołnierzy.
Grupa „Zaręby” zajmuje się trzema ostatnimi wagonami. Tutaj akcja nie przebiega tak łatwo, już po chwili Niemcy zaczynają stawiać opór. „Zaręba” strzela do jednego z żołnierzy Wehrmachtu, który celował już w plecy jednego z partyzantów. Zaraz później rozpoczyna szamotaninę z komendantem wojskowym transportu.
Słysząc strzały stojący na peronie „Wilk” kieruje do ostatnich wagonów „Sokoła” i kilku innych żołnierzy. Docierają na czas. „Sokół” zabijając walczącego z „Zarębą” Niemca prawdopodobnie ratuje koledze życie.
Z biegiem czasu rośnie jednak niemiecki opór. „Wilk” nakazuje odwrót. Żołnierze kolejno, osłaniając się ogniem, wyskakują z pociągu i dołączają do swoich grup. Dopiero teraz orientują się, że nikt nie został zabity ani nawet ranny. Ich zdobycz to: szesnaście karabinów, jeden pistolet maszynowy, czternaście sztuk broni krótkiej oraz wiele żołnierskiego wyposażenia. Podczas walki zabito i zraniono ponad 10 Niemców.

Porywanie Niemców

13 marca 1944 roku oddział „Wilka” pojawił się w Kielcach, ale wyglądał dość nietypowo. „Wilk” i trzej jego ludzie byli przebrani w niemieckie mundury. Prowadzili swoich dziewięciu kolegów udających aresztowanych…

     W akcji wzięli udział: Zbigniew Kruszelnicki „Wilk”, Stanisław Janyst „Jurand”, Mieczysław Sejdo „Miecz” i Mieczysław Mołda „Boruta” przebrani za Niemców. „Aresztowanymi” byli: Ludwik Janyst „Junak”, Stanisław Detka „Zaręba”, Maciej Jeziorowski „Długi”, Tadeusz Pinda „Makatka”, Franciszek Ziętarski „Szkot”, NN „Sęk”, Tadeusz Białek „Kazik”, Stefan Krężołek „Wacek” i Antoni Gruszka „Cieśla”. Ich celem było rozbrajanie Niemców w parku bądź na peryferiach miasta, w zależności od sytuacji. Tak naprawdę akcja nie miała planu…
     Wszyscy szli ulicą Karczówkowską w kierunku torów przez które prowadził wtedy przejazd. Gdy do nich doszli musieli się zatrzymać, bowiem szlaban był zamknięty. Przy przejeździe stał samochód pocztowy w eskorcie dwóch Niemców. Cywilni pracownicy usuwali awarię w skrzynce telefonicznej, na słupie. Decyzja „Wilka” była szybka, a dla Niemców całkowicie zaskakująca. Partyzanci rozbroili Niemców i opanowali auto. Jeńcy trafili na pakę samochodu. Po chwili na ulicy pojawiło się dwóch kolejnych Niemców, strażników przemysłowych. Także oni zostali rozbrojeni przez „Wilka” i „Juranda” i trafili na budę samochodu.
     Kruszelnicki zajął miejsce obok kierowcy, a jego żołnierze z tyłu samochodu. Dowódca postanowił jechać „na miasto”. Celem miał być wartownik stojący przed Bankiem Emisyjnym przy ulicy Kościuszki. Jadąc do tego miejsca przejechali ulicami: Ogrodową, Słowackiego do Placu Wolności, a następnie Hipoteczną do Leonarda i gdy skręcili w prawo znaleźli się na ul. Kościuszki. Przed bankiem nie było jednak wartownika i dlatego pojechali dalej ulicą Bodzentyńską i Wesołą. Na dłuższy postój zatrzymali się przy skrzyżowaniu z Mickiewicza, ale także tutaj nie nadarzyła się odpowiednia okazja do akcji.
     Wreszcie wjechali na ulicę Słowackiego gdzie napotkali samotnego oficera Wehrmachtu. Ten sprawiał opór i został obezwładniony dopiero po uderzeniu kolbą karabinu. Kiedy trafił na pakę ciężarówki odzyskał jednak przytomność i zaczął wzywać pomocy. Kolejne uderzenia uciszyły go na dłużej. Krzyki oficera wywabiły jednak z kamienicy zajętej przez niemieckie wojsko żołnierza, który bardzo szybko dołączył do pozostałych jeńców.

     Samochód ruszył dalej i skręcił w ulicę Prostą. Postanowili jechać w kierunku koszar na Bukówce. Zanim tam dojechali napotkali trzech żołnierzy Wehrmachtu. Wyskoczyli do nich: „Jurand”, „Boruta” i „Zaręba”. Dwaj Niemcy dali się rozbroić bez większych problemów, trzeciego przekonało do tego dopiero uderzenie karabinem. Wszyscy zostają upchnięci w samochodzie, gdzie jest już dosyć ciasno. Napięcia związanego z akcją nie wytrzymuje Antoni Gruszka „Cieśla”, który za zgodą „Wilka” opuszcza oddział i samotnie idzie do rodziny mieszkającej kilka kilometrów dalej, w Posłowicach.
     Podczas dalszej jazdy partyzanci ulitowali się nad jednym z krwawiących Niemców i wyrzucili go z samochodu podczas jazdy. Niestety ten po upadku na jezdnię „ozdrowiał” i zaczął wzywać pomocy. Dopiero teraz zrozumieli, że popełnili błąd. „Wilk” nakazuje jak najszybsze opuszczenie miasta. Przeżywają jeszcze chwile grozy gdy w okolicy koszar mijają dwie kompanie ćwiczącego niemieckiego wojska.
     Przez Borków, Szczecno dojeżdżają do lasu. Tam opuszczają samochód i zabierając niemieckie oporządzenie w dalszą drogę udają się pieszo. Sytuacja oddziału jest o tyle trudna, że ich macierzysty teren oraz kwatery znajdują się z drugiej strony Kielc. Aby się do nich dostać muszą przejść szmat drogi. Pociesza ich jednak fakt, że rozbroili jednego dnia dziewięciu Niemców w tym jednego oficera.
     Dotarli do Pierzchnicy gdzie najpierw zatrzymali się na plebanii, a następnie na jednodniowy odpoczynek w niedalekim majątku. W nocy z 15 na 16 marca ruszyli w dalszą drogę. Ich celem była kolejka wąskotorowa którą chcieli dojechać do Jędrzejowa. Niestety spóźnili się na stację, a maszynista nie zatrzymał się na dawane przez nich znaki. W celu pokonania kolejnego odcinka drogi zarekwirowali konie w jednym z majątków. Dojechali na nich w okolice stacji kolejki w Hajdaszku i dopiero po zejściu z rumaków okazało się, że niewprawione ciała źle zniosły jazdę wierzchem. Nad ranem zalegli na odpoczynek w domu około 300 metrów od stacji.
     Następnego dnia żołnierze ubrali niesione dotąd niemieckie mundury. Od tej pory oddział składał się z dziewięciu „Niemców” i trzech cywili dźwigających dosyć pokaźne paczki. Około południa udali się na stację aby dalszą drogę pokonać kolejką. Oczekując na jej przyjazd „Junak” z „Borutą” zniszczyli urządzenia stacyjne. Kilku obstawiło budynek stacyjny, a pozostali oczekiwali na peronie. Po przyjeździe kolejki zaczęli przeszukiwać wagony czym wzbudzili popłoch wśród pasażerów. Kiedy jednak rozbroili dwóch volksdeutschów cywile zrozumieli, że to nie są zwykli „Niemcy”.
     Zachowując ostrożność kolejką pojechali w kierunku Jędrzejowa. Obok maszynisty jechali „Junak” i „Boruta” i to oni zauważyli zatrzymującego kolejkę kolejarza. Przywiózł on najcenniejszą dla oddziału informację: około kilometr dalej powiadomieni o wszystkim Niemcy urządzili zasadzkę na pociąg. „Wilk” nakazuje natychmiast wszystkim opuścić skład. To samo robi zresztą kilkadziesiąt osób szmuglujących żywność. Znajdowali się około dziesięć kilometrów od Jędrzejowa i dalszą drogę postanowili pokonać zorganizowanymi w wsi podwodami. Na krótki postój zatrzymali się w jakimś majątku.
     Już po północy, 17 marca, dotarli do stacji kolejowej Chęciny (dokładnie Wolica). Tam dowiedzieli się, że na stacji jest pociąg pełen niemieckich lotników oraz drugi, chroniony przez trzech Niemców, z amunicją. Kolejarze zaproponowali aby z jakąkolwiek akcją wstrzymać się aż przejedzie pociąg osobowy. Na ten czas Kruszelnicki postanowił skryć oddział w niedalekim lasku. Traf chciał, że wracało tamtędy do pociągu dwóch lotników, którzy zostali rozbrojeni i związani pozostawieni w krzakach.
     Po przejechaniu pociągu osobowego oddział ponownie udał się na stację. Bez najmniejszego problemu rozbrojono trzech starszych Niemców stanowiących ochronę pociągu. Po porozumieniu się z kolejarzami odjechali kilka kilometrów i zatrzymali pociąg. Okazało się, że zamiast amunicji były tam same czerepy do pocisków artyleryjskich. Niemcy zostali zwolnieni, a oddział pociągiem udał się w kierunku Kielc. Wysiedli na stacji Sitkówka.
Wreszcie po czterodniowym „rajdzie” dotarli do wioski Gałęzice, między Chęcinami, a Piekoszowem gdzie zawsze mogli liczyć na gościnne przyjęcie przez gospodarza Giemzę. To tam dotarła do nich wiadomość o śmierci „Cieśli”, który odłączył się od nich jeszcze w Kielcach. Okazało się, że kiedy znajdował się w obejściu swojej rodziny w Posłowicach weszła tam straż leśna. Zdenerwowany partyzant pomyślał, że to po niego. Zaczął uciekać czym sprowokował strzały. Ranny został zabrany do Kielc, a następnie rozstrzelany.
     Efektem działań oddziału było 16 rozbrojonych Niemców, w tym dziewięciu porwanych. Zdobyto 15 sztuk broni oraz wiele cennego sprzętu.

Spirytus w Piekoszowie

20 marca, między godziną 21 a 22, kilkadziesiąt furmanek i około 30 uzbrojonych żołnierzy AK zebrało się niedaleko od stacji kolejowej w Piekoszowie. Ich celem było zdobycie... spirytusu.

Stacja w Piekoszowie. Stan 2014r.

     Kilka kilometrów od Piekoszowa, w Promniku, znajdowała się gorzelnia. Produkowany tam spirytus wywożony był ze stacji kolejowej w Piekoszowie. Właśnie tego dnia, po południu, dostarczono tam siedemnaście beczek (500 i 600 litrów) spirytusu, które załadowano do wagonu. Transport miał zostać następnego dnia wywieziony, a że był bardzo cenny niemieckie dowództwo zostawiło na jego straży trzech wartowników. Spirytus w czasach II wojny miał bardzo dużą wartość. Niemcy używali go w przemyśle, a na czarnym rynku osiągał wysoką cenę. Zdobycie transportu mogło zasilić kasę organizacji, a co może najważniejsze część spirytusu mogła być wykorzystana do celów sanitarnych (do dezynfekcji).
     W trybie alarmowym o zaistniałej sytuacji został powiadomiony Zbigniew Kruszelnicki "Wilk", który do jej wykonania dobrał Stanisława Janysta "Jurand", Stefana Detkę "Zaręba" i Stanisława Perlaka "Topór". Wszyscy ubrani byli w zdobyczne niemieckie mundury. Zmobilizowano także kilkadziesiąt furmanek oraz prawie 30 żołnierzy z placówek AK.
     Około godziny 22 "Wilk" ze swoimi partyzantami bez problemów rozbroił niemieckich wartowników. Zmobilizowani żołnierze przeładowali beczki na furmanki, które rozwiozły zdobycz do wyznaczonych kryjówek. W późniejszym czasie Komenda Obwodu sprzedawała część spirytusu na czarnym rynku uzyskując w ten sposób fundusze na działalność. Część zdobyczy przekazano także służbom medycznym Polskiego Państwa Podziemnego.

Masło

Pod koniec marca „Wilk” otrzymał wiadomość, że na stacji kolejowej Kielce Herby znajduje się wagon pełen masła. Już następnego dnia miał on zostać odprawiony przez Częstochowę do III Rzeszy. 

     W trybie alarmowym zebrało się jedenastu partyzantów, którzy jeszcze tej samej nocy wyruszyli na stację. Już na miejscu dokładne wiadomości uzyskali od Polskich kolejarzy pracujących na nastawni kolejowej. Wynikało z nich, że w składzie w którym jest wagon z masłem znajduje się czterech niemieckich wartowników pilnujących wagonu z papierosami. Wagonu z masłem pilnował jeden uzbrojony wartownik. Podzielono zadania. Stanisław Janyst „Jurand” i Ireneusz Ołowianek „Huragan”, najlepiej znający teren, otrzymali zadanie sprowadzenia lokomotywy. Zadanie wykonali bardzo szybko bowiem jeszcze przed parowozownią natknęli się na odpowiednią i to do tego pod parą. Polska obsługa zgodziła się pomóc im w wykonaniu zadania i zaczęła przemieszczać się na właściwy tor.
W tym czasie Ludwik Janyst „Junak” ubrany w przefarbowany na granatowo niemiecki mundur wojskowy, który w ciemności imitował uniform kolejarski, udał się sprawdzić jak faktycznie wygląda sytuacja na bocznicy. Udawał kontrolera transportu. Potwierdził gdzie faktycznie znajdują się niemieccy wartownicy, ale zanim powrócił do oddziału usłyszał głośny krzyk.
     Otóż okazało się, że gdy tylko lokomotywa dotarła do miejsca gdzie stał dowodzący akcją „Wilk” ten postanowił przyspieszyć działania. Razem z „Jurandem” zamierzał rozbroić konwojenta pilnującego masła, a przypadku reakcji pozostałych wartowników partyzanci zamierzali obrzucić ich granatami. Rozbrojenie konwojenta odbyło się bez problemów, a jak się okazało jego okrzyki nie skłoniły pozostałych Niemców do działania. W chwili gdy „Junak” docierał do partyzantów, wagon z masłem, doczepiony był już do lokomotywy. Polska obsługa została zwolniona, a ich miejsce zajął „Huragan”, faktycznie maszynista lokomotyw. Razem z nim zasiedli w niej „Jurand” i dwaj inni partyzanci. Pozostali ulokowali się w wagonie z masłem.
     Skład odjechał ze stacji Kielce Herby i mijając Piekoszów i Rykoszyn. Zatrzymali się dopiero przed Wierną Rzeka i to w taki sposób, że wagon z masłem stanął na przejeździe. Niedaleko znajdowała się wioska Lesica i to z niej zorganizowano furmanki na które przeładowano całą zdobycz. Przeładunek kończyli już o świcie. Masło przetransportowano przez Wincentów do Laskowej i tu nastąpił podział zdobyczy. Nadzór nad podziałem sprawowała Komenda Obwodu Kielce. Swoje przydziały otrzymały oddziały partyzanckie, ale nie zapomniano także o rodzinach poległych partyzantów i ludziach dotkniętych represjami.
     600 kilogramów masła zatrzymała sama Komenda Obwodu Kielce, która część tej puli za pośrednictwem Placówki Chęciny przetransportowała, ukrytą w wagonie z wapnem, do wygłodzonej Warszawy. Potwierdzenie odbioru nadeszło z Warszawy w drugiej dekadzie czerwca 1944r.

Kasa z Białogonu

Zdobycie gotówki na potrzeby organizacji było powodem przeprowadzenia akcji w dniu 31 marca 1944r. Jej celem była fabryka dykty w podkieleckim Białogonie, który leżał na terenie Gminy Niewachlów.

     Wywiad AK ustalił, że właśnie tego dnia do zakładu zostanie przywieziona gotówka przeznaczona na wypłaty. Zdobycie funduszu powierzono oddziałowi Zbigniewa Kruszelnickiego "Wika". Ten, już dzień wcześniej wyznaczył do jej przeprowadzenia grupę pod swoim dowództwem w składzie: Stanisław Perlak "Topór", Maciej Jeziorowski "Długi", Tadeusz Pinda "Makatka", Stanisław Kudła "Spencer", Stanisław Krzywicki "Wiktor" i Jan Krzywicki "Kruk".

     Około godziny 14 dotarli do fabryki, drogę z konspiracyjnej kwatery, pokonując w praktykowanym wcześniej szyku: trzej mundurowi "Niemcy" prowadzili czterech "aresztowanych" cywilów. Zgodnie z planem "Topór" jako "Niemiec" stanął na warcie przy bramie, a "Makatka", jako cywil, kręcił się w pobliżu. Pozostali partyzanci udali się prosto do biura zakładu. Okazało się, że pieniądze nie zostały jeszcze dowiezione, ale nie była to jedyna "niespodzianka" jaka spotkała ich tego dnia.
     Na dziedziniec zakładu wjechał osobowy opel w którym siedziało czterech Niemców. Stojący na warcie "Topór" wyprężył sie na baczność widząc siedzącego obok kierowcy oficera, ten oddał salut, ale po chwili ze zdziwieniem obserwował, że stojący na dziedzińcu inny "Niemiec" ściąga z ramienia karabin i mierząc z niego nakazuje podnieść ręce do góry. Oficer w pierwszym odruchu sięga po swój pistolet maszynowy, ale widząc następnych uzbrojonych ludzi otaczających samochód rezygnuje z tego zamiaru. Podczas rozbrajania obsady samochodu na uliczce sąsiadującej z dziedzińcem pojawia się dwóch kolejnych żołnierzy niemieckich jadących na rowerach. "Wilk", jako oficer Wehrmachtu, przyzywa ich do siebie. Po chwili także oni są rozbrojeni. Wszyscy zostają pozbawieni umundurowania i pięciu z nic zostaje zamkniętych w okratowanym pomieszczeniu zakładowej kasy.
     Szósty, kierowca, zostaje poproszony do samochodu. wsiadają do niego także partyzanci. Jedynie "Topór" i "Długi" jadą zdobytymi rowerami. Wszyscy dojeżdżają do Słowika, a następnie skręcają na Posłowice. Tam porzucają auto, które uprzednio niszczą. Kierowca zostaje zwolniony. Partyzanci całą zdobycz ukryli w konspiracyjnej skrytce w Posłowicach, a sami, okrężną drogą przez Sitkówkę, udali się do kwater w Brynicy, z których wyruszyli na akcje.

Starcie na stacji w Piekoszowie

15 kwietnia celem oddziału „Wilka” był trzyosobowy patrol niemiecki, który partyzanci zamierzali rozbroić na stacji kolejowej w Piekoszowie.

W tej piwnicy mieli być zamknięci rozbrojeni Niemcy

     Grupa w składzie: Zbigniew Kruszelnicki „Wilk”, Mieczysław Sejdo „Miecz”, Jedynak „Baldwin”, Tomasz Rak „Robak” i Ludwik Janyst „Junak” wyruszyła na akcję z wioski Gałęzice pomiędzy Chęcinami, a Piekoszowem. Dzień był bardzo słoneczny i żołnierze obawiali się, że w długich płaszczach kryjących broń mogą wyglądać podejrzanie. Ich celem była stacja kolejowa w Piekoszowie, a dokładnie trzyosobowy patrol Niemiecki, który zawsze tym samym pociągiem przyjeżdża z Kielc, aby wzmocnić załogę gorzelni w Pomniku. Zgodnie z planem Niemcy mieli być rozbrojeni i zamknięci w murowanej piwnicy, znajdującej się obok stacji.
     Dwaj partyzanci uzbrojeni w steny ukryte pod płaszczami stanowią ubezpieczenie. Pozostali trzej uzbrojeni jedynie w broń krótką mają rozbroić Niemców. Mimo, że plan był prosty, a przeprowadzane wcześniej rozpoznanie nie przewidywało trudności, życie po raz kolejny miało sprawić niespodziankę…
     Pociąg był niestety bardzo długi i nie zatrzymał się w takim miejscu jak zwykle. Niemcy zamiast przejść przez poczekalnię szli obok budynku stacyjnego. Podbiegł do nich „Robak” z okrzykiem Hande Hoch! Niemcy stanęli jak osłupiali, nie wiedząc, co robić. Niezdecydowanie sięgają po broń, ale partyzanci nie wiedzą czy chcą ją oddać, czy może walczyć… Wreszcie „Robak” obawiając się tego ostatniego zaczyna strzelać. Po chwili pomagają mu „Baldwin” i „Miecz”, którzy w tej chwili nadchodzą. Jeden z Niemców pada. Pozostali jednak cofają się za drzewa i zaczynają się ostrzeliwać. Zresztą cała akcja układała się od początku źle. W wagonach przeznaczonych tylko dla Niemców jechało, bowiem ich dosyć dużo. Na odgłos strzelaniny wyskoczyli z pociągu pod dowództwem jakiegoś żołnierza SS oraz Gestapowca. Na całe szczęście biegli na pomoc kamratom z drugiej strony budynku, a tam przywitały ich strzały „Junaka” i „Wilka”.
Całe szczęście w tym, że Niemcy w nieznanym terenie nie za bardzo chcieli ryzykować walki z nieznanym przeciwnikiem. Ich dowódca po pewnym czasie dał rozkaz do odwrotu. Po załadowaniu się do pociągu nakazali jego odjazd. Niemcy tak się spieszyli, że zapomnieli o swoich kolegach z patrolu, którym chcieli pomóc. Zresztą dwóch z nich leżało już na ziemi zabitych. Ich dowódca zaś nie mogąc się wycofać do pociągu został wzięty przez partyzantów do niewoli. Było już po wszystkim. Walka nie trwała zapewne nawet 10 minut.
„Wilk” nakazał załadować się na bryczkę, która oczekiwała przed stacją na Niemiecki patrol. Jeńca zabrano ze sobą, ale z dala od stacji został puszczony wolno.

Zamach na Wittka

Rozpracowanie polskiego ruchu oporu zajmował się w kieleckim m.in. Franz Wittek, szef siatki agentów. Kilkakrotnie, bezskutecznie  próbowano go zlikwidować. Kolejną próbę miał podjąć oddział Zbigniewa Kruszelnickiego.

Franz Wittek

     W decyzji o miejscu wykonania zamachu pomogły ustalenia wywiadu AK: na koniec każdego tygodnia, około godziny 21-ej, do budynku zamieszkałego przez Niemców na rogu ulic Źródłowej i Mazurskiej (dom Habów) przyjeżdżają gestapowcy, a wśród nich Wittek.
     „Wilk” podjął decyzję, że akcję przeprowadzi sam w dniu 20 kwietnia 1944 roku. W okolice domu dostał się w towarzystwie Bronisławy Jóźwikówny „Bronki”. To ona przyniosła mu tam niemiecki mundur w którym miał zamiar przeprowadzić akcję. Kiedy „Wilk” przebrał się łączniczka odeszła z jego cywilnym ubraniem. Po zajęciu miejsca w ukryciu minuty wlekły się niesamowicie. Dopiero około 22 przed budynek podjechało auto z agentem. „Wilk” przebiegł przez jezdnię. Padły strzały. Z głowy Wittka zleciał kapelusz, a on sam upadł na ziemię. Padł także towarzyszący mu oficer. Kruszelnicki w pośpiechu opuścił miejsce zamachu i udał się na przygotowaną przez organizację kwaterę.
     Nazajutrz okazało się, że towarzyszący Wittkowi oficer jest ciężko ranny, ale sam agent nie ma nawet jednego zadraśnięcia, a jedynie… przestrzelony kapelusz. Jak to możliwe? Prawdopodobnie gdy agent zobaczył nadbiegającego do niego oficera („Wilka”) zorientował się, że jest to kolejny zamach. Wittek stał wysoko w niemieckiej hierarchii i zapewne znał, choćby z widzenia, wszystkich oficerów. Widząc obcego wiedział co to oznacza. W chwili kiedy padały pierwsze strzały agent sam upadał już na ziemię, stąd przestrzelony kapelusz. Zabrakło kilkanaście centymetrów lub kilka sekund. Wittek po raz kolejny wyszedł cało.

Cukier

30 kwietnia, wieczorem,  grupa żołnierzy z "Wilkiem" na czele, kolejny raz wyruszyła z kwater w Laskowej na nieplanowaną akcję na stacji w Piekoszowie.

     Na miejscu okazało sie, że w budynku nie ma Niemców. Wystawiono ubezpieczenia i zniszczono urządzenia stacyjne. Już po tych działaniach na stację wjechał pociąg towarowy. Podczas sprawdzania jego zawartości okazało się, że w jednym z wagonów jest uzbrojony konwojent. Podczas próby rozbrojenia został on raniony w rękę przez Tomasza Raka "Robak". Cennym ładunkiem pilnowanym przez wartownika był... wagon z cukrem.
     Konwojent został zamknięty w budynku stacyjnym razem z obsługą pociągu, a partyzanci załadowali się do pociągu. Parowóz obsługiwał Stanisław Janyst "Jurand", a pomagali mu Henryk Zdeb "Ryś" i Jan Krzywicki "Kruk". Uprowadzonym składem bez przeszkód dojechali na bocznicę w żwirowni w Fanisławicach. Tu oddział został podzielony. "Jurand" nadzorował wyładunek cukru, który został rozdany mieszkańcom wioski. "Ryś" natomiast kilkaset kilogramów słodkiej zdobyczy wywiózł zorganizowaną furmanką i ukrył na potrzeby oddziału. "Wilk" z większością oddziału cofnął sie około dwóch kilometrów w kierunku Piekoszowa i tam przygotował zasadzkę na Niemców, którzy według niego będą szukać porwanego składu. Przypuszczenia Kruszelnickiego okazały sie trafne. Już rankiem nadjechał pociąg wypełniony niemieckimi strażnikami kolejowymi, ale założony pod szynami ładunek wybuchowy złożony z wiązki granatów nie wykoleił lokomotywy. Partyzanci poprzestali jedynie na ostrzelaniu składu i wycofali się. Oddział powrócił do kwater w Laskowej.

Kolejówka

9 maja "Wilk" przebrany w mundur niemieckiego oficera ponownie pojawił się na stacji kolejowej Kielce Herby. Cześć żołnierzy była także przebrana w niemieckie mundury.

     Kruszelnicki, w towarzystwie Stanisława Kudły "Spencer", Macieja Jeziorowskiego "Długi", Ludwika Janysta "Junak", Mieczysława Mołdy "Boruta" i Stanisława Perlaka "Topór" szedł peronem. Pozostałych partyzantów prowadził drogą obok torów Stefan Detka „Zaręba”. Jeszcze przed dojściem do stacji grupa z "Wilkiem" natknęła się na dwóch Niemców, którzy po rozbrojeniu, zostali zamknięci w pustym wagonie.
     Obie grupy doszły do parowozowni gdzie poza polskimi pracownikami przebywało dwóch niemieckich kolejarzy, którzy zostali zamknięci w budce przy obrotnicy. To właśnie obrotnica umożliwiająca wyjazd parowozów z boksów była celem partyzantów. Ireneusz Ołowianek "Huragan" uruchomił jedną z lokomotyw i puścił ją na nie nastawioną obrotnicę, przełamując ją na pół. W efekcie pozostałe lokomotywy zostały unieruchomione w hangarze. Oddział opuścił stację.
     W pewnym oddaleniu od stacji napotkali parowóz manewrujący na torach. Po jego zatrzymaniu obsługa została odesłana na stacje, a jej miejsce zajął "Huragan" i kilku żołnierzy. Bez przeszkód dojechali przez Piekoszów do Rykoszyna. Tam wyładowali się, a parowóz został puszczony w kierunku Kielc. Liczono, że na linii kolejowej składającej się wtedy z jednego toru doprowadzi to do jakiejś katastrofy kolejowej. Niestety tak się nie stało.
Oddział powrócił na kwatery w Wincentowie. Tam omówiono przebieg akcji i wszyscy zgodnie doszli do wniosku, że źle się stało, że nie doprowadzono do katastrofy na linii kolejowej, która zatrzymała by ruch kolejowy pomiędzy Kielcami a Częstochową. Partyzanci "błąd" postanowili naprawić już następnego wieczoru.

Dwa pociągi

10 maja oddział nauczony doświadczeniem poprzedniego wieczora udał się na stację kolejową Piekoszów. Plan był jasny: uczynić jak najwięcej szkód na kolei, którą transportowane były niemieckie wojska.

     Tak jak w innych przypadkach demolują urządzenia stacyjne. Zastali tam także parowóz przetokowy, który miał im posłużyć do wykonania dalszej części planu. Polska obsługa parowozu została odprawiona, a jej miejsce zajął Ireneusz Ołowianek "Huragan" i kilku partyzantów. Mijając Rykoszyn dojechali w okolice mostu w Wiernej Rzece, tam przystąpiono do wykonywania następnej części zadania.
     W parowozie zostają Henryk Zdeb "Ryś" i Mieczysław Sejdo "Miecz". Pozostali partyzanci razem z 'Wilkiem" udają sie pieszo do stacji kolejowej Małogoszcz. Zanim do niej doszli usłyszeli nadjeżdżający pociąg. Partyzanci ukryli się obok toru natomiast Stanisław Perlak „Topór” zaczął latarką dawać znaki maszyniście. Ostatecznie towarowy skład zatrzymał się. Okazuje się że są w nim tylko polscy kolejarze. Zostają pieszo odesłani do stacji Małogoszcz. „Topór” i Mieczysław Mołda „Boruta” zajmują się lokomotywą. Zbigniew Kruszelnicki „Wilk”, Maciej Jeziorowski „Długi” i Ludwik Janyst „Junak” sprawdzają wagony, ale okazuje się, że są wypełnione kamieniem wapiennym i drewnem.
Kruszelnicki wydaje kolejne rozkazy. Stanisław Janyst „Jurand”, Mieczysław Kmiecik „Szumny”, Jan Kmiecik „Mróz” i dwaj inni partyzanci udali się do znajdującego się niedaleko domku dróżnika kolejowego. Już po kilkunastu minutach wracają przynosząc narzędzia, którymi żołnierze rozkręcili szyny na torowisku. „Huragan” w tym czasie cofnął skład o kilkaset metrów, a następnie rozpędzając go do maksymalnej szybkości wyskoczył z lokomotywy. Pociąg wpadł w „wyrwę” w torowisku i wykoleił się. Nikt nie ma jednak czasu na oglądanie katastrofy. Oddział wraca do pierwszego z porwanych parowozów. Tutaj procedura wygląda tak samo. „Huragan” rozpędza lokomotywę, wyskakuje z niej, a ta wpada na wykolejony wcześniej skład.

Ponownie Kielce Herby

13 maja, późnym wieczorem, partyzanci „Wilka” ponownie zjawili się na stacji Kielce Herby. Doszły do nich informacje, że zniszczone przez nich cztery dni wcześniej urządzenia (poza obrotnicą) zostały już naprawione.

     Tym razem na akcję udali się: Zbigniew Kruszelnicki „Wilk”, Maciej Jeziorowski „Długi”, Stanisław Kudła „Spencer” i Mieczysław Mołda „Boruta” ubrani w niemieckie mundury. Tadeusz Hochman „Sokół” był w czarnym mundurze bahnschutza z psem na smyczy, a Stanisław Perlak „Topór” w mundurze kolejarza. Poza nimi w akcji brało jeszcze udział kilku żołnierzy w cywilnych ubraniach.
     Jeszcze przed dojściem do stacji rozbroili dwóch żołnierzy Wehrmachtu. W tym czasie „Topór” przeprowadził rozeznanie na samej stacji. Dzięki temu wiedzieli, że znajdują się na niej tylko dwaj bahnschutze. Zostali oni rozbrojeni przez „Wilka” i „Sokoła”. Z chwilą kiedy cała stacja była już opanowana partyzanci przystąpili do demolowania jej, dopiero co naprawionych, urządzeń. Po wykonaniu zadania wszyscy pomaszerowali do wsi Laskowa.

Jeńcy sowieccy

Dzień później partyzanci „Wilka” oraz powracający do domów żołnierze z Czarnowa napotkali przypadkowo złapanych przez własowców jeńców sowieckich.

      Rankiem, 14 maja, kilku żołnierzy (udało się ustalić , że w grupie byli m.in. : Stanisław Kudła „Spencer” i Bogumił Perlak „Bratek”) pod dowództwem Tadeusza Hochmana „Sokoła” powracało z Laskowej na Czarnów. W porannej mgle usłyszeli strzały co zmusiło ich do zachowania jeszcze większej czujności. Chwilę później w okolice miejsca w którym byli ukryci partyzanci zbliżyła się grupa w niemieckich mundurach. Widok był o tyle niecodzienny, że trzej żołnierze prowadzili dziewięciu innych bijąc ich kolbami karabinów. Partyzanci oddali kilka serii z pistoletów maszynowych nad głowami konwojentów, na co ci bez jakiegokolwiek oporu odrzucili karabiny i podnieśli ręce do góry. Okazało się, że trzech własowców, prowadziło dziewięciu jeńców sowieckich, którzy uciekli ze szpitala w Dobromyślu koło Kielc, gdzie byli używani do różnych robót szpitalnych.
     Początkowo partyzanci chcieli rozstrzelać oprawców, ale uwolnieni sowieci nie pozwolili na to. Zresztą sami jeńcy po zaopatrzeniu w broń i amunicję odeszli kierując się prawdopodobnie w kierunku kompleksu osieczeńskich.

Papierosy

16 maja Zbigniew Kruszelnicki otrzymał meldunek, że na stacji kolejowej Kielce Herby znajduje się przygotowany do odprawy wagon pełen papierosów. Towar był na tyle cenny, że „Wilk” postanowił go zdobyć.

     Do przeprowadzenia akcji zostali wyznaczeni: Władysław Kmiecik „Szumny”, Stanisław Perlak „Topór”, Jan Kmiecik „Mróz” i Bogumił Perlak „Bratek”. Ich zadaniem było przechwycenie transportu na trasie. Na stacji pojawili się już około godziny jedenastej wieczorem. Wszyscy ukryli się niedaleko od wagonu który był celem ich akcji, jedynie „Topór” w mundurze kolejarskim poszedł rozpoznać sytuację. Okazało się, że wagon z papierosami jest właśnie odprawiany i za chwilę ma odjechać. Partyzanci, w ukryciu, poczekali aż skład ruszy, a następnie wskoczyli do rozpędzającego się pociągu. Maszynistę, Polaka, nie trzeba było długo przekonywać aby wypełniał polecenia partyzantów. Pociąg bez przeszkód dotarł do Górek Szczukowskich. Tam w parowozie pozostał tylko „Bratek”. „Mróz” udał się do pobliskiej wsi Szczukowice zorganizować furmanki natomiast „Topór” i „Szumny” rozbroili konwojenta pilnującego cennego ładunku.
      Po przybyciu furmanek bardzo sprawnie przeładowano na nie zawartość wagonu, a było to 1.250.000 sztuk papierosów „Egipskich” przeznaczonych dla III Rzeszy. Furmanki zostały skierowane przez partyzantów do gajówki niedaleko od Niewachlowa. Później zdobycz przetransportowano do Kostomłotów i schowano na strychu kaplicy stojącej na wzgórzu obok szosy. O jej rozdysponowaniu decydowała Komenda Obwodu Kielce.

Harcerze w oddziale

W drugiej połowie maja do oddziału została skierowana grupa harcerzy z Szarych Szeregów. Przebywali w oddziale do końca jego istnienia.

      Już wiosną 1944r. z kieleckich Grup Szturmowych wyłoniono dziesięcioosobową grupę harcerzy która na podstawie porozumienia pomiędzy Komendantem kieleckiej Chorągwi Szarych Szeregów harcmistrzem Józefem Dobskim "Maryśka", a Komendantem Obwodu AK Kielce mjr Józefem Włodarczykiem "Wyrwa" miała zostać skierowana do Kedywu, a dokładnie do oddziału partyzanckiego Zbigniewa Kruszelnickiego "Wilk". Dowódcą drużyny harcerzy był podharcmistrz Józef Rzeźnicki "Rajski", który w oddziale przyjął pseudonim "Babinicz" . Razem z nim do oddziału "Wilka" zostali skierowani: phm. Kazimierz Rzeźnicki "Rzeka", Wiktor Dachowski "Roland", Ryszard Łukasik "Rozmaryn", Stefan Mikołajczyk "Zawisza", Władysław Palimąka "Zbieg", Jerzy Paszkiewicz "Turysta", Wiktor Sobierajski "Czarny", Jerzy Zdankiewicz "Znicz" i Mieczysław Palimąka "Dyplomata".

      W tym czasie zaczął się krystalizować podział oddziału na 4 drużyny, którymi dowodzili: Mieczysław Palimąka „Dyplomata”, Ireneusz Ołowianek „Huragan”, Stanisław Janyst „Jurand” i Stanisław Krzywicki „Wiktor”.

Nieudana zasadzka

28 maja oddział Z. Kruszelnickiego „Wilk” na rozkaz dowództwa obwodu przeniósł się w lasy snochowickie., niedaleko od Łopuszna. Miał tam przeprowadzić zasadzkę na szefa żandarmerii w Kielcach Gustawa Mayera oraz na jadącego z nim krwawego żandarma z posterunku w Łopusznie, Ericha Rodhe.

     Na miejscu w porozumieniu z miejscową placówką AK pod dowództwem Mieczysława Stęplewskiego „Sergiusza” oddział ulokował się przy drodze z Łopuszna do Kielc, niedaleko od wioski Snochowice. Sam „Wilk” udał się do Łopuszna po informacje o planowym czasie przejazdu szefa żandarmerii. Informacje uzyskał Kruszelnicki od „Sergiusza”, Komendanta Placówki AK Łopuszno. W dużej części pochodziły one od Adama Karla Landla – żandarma z posterunku w Łopusznie, który pod pseudonimem „Felek” od jesieni 1941 roku współpracował z Armią Krajową, przekazując jej szereg cennych informacji.
     Po powrocie „Wilka”, wydano odpowiednie rozkazy i oddział przesunął się do lasku niedaleko od drogi do Kielc. Natomiast sam „Wilk” w towarzystwie Ludwika Janysta „Junak”, Macieja Jeziorowskiego „Długi” i Witolda Sobierajskiego „Czarny” udał się jeszcze raz w kierunku Łopuszna, po najświeższe informacje. Wszyscy byli oczywiście ubrani w niemieckie mundury, czym wywoływali popłoch. Wywołało to zrozumiałe niezadowolenie konspiratorów z Łopuszna, którzy mogli być w ten nieodpowiedzialny sposób zdekonspirowani.
     Całość oddziału ulokowana była w pewnym oddaleniu od drogi. Przy niej samej została jedynie placówka z erkaemem obsługiwanym przez Stefana Detkę „Zaręba” oraz z Stefana Krzywickiego „Wiktor” i Stanisława Janysta „Juranda”. Zapadła ciepła bezksiężycowa noc. Zmęczeni ludzie leżeli nadal na stanowiskach walcząc z ogarniającą ich sennością.
W jakieś pół godziny po odejściu dowódcy leżący przy szosie „Zaręba”, „Wiktor” i „Jurand” usłyszeli szum silnika samochodu jadącego od strony Łopuszna. Zajęli stanowiska tuż przy szosie. Szum samochodu stawał się coraz bardziej wyraźny. Samochód jechał bez świateł, choć noc ciemna.
     Pierwszy otworzył ogień „Zaręba”, ale po chwili strzelali już wszyscy. Po pierwszych strzałach auto zygzakiem zawirowało na szosie. Gdy zatrzymało się w odległości kilkudziesięciu metrów od placówki „Zaręba” krzyknął: Zrobiony. Niestety z auta posypały się w kierunku partyzanckiej placówki strzały. Co więcej zaczęli też strzelać partyzanci przebywający w lesie, ale ich strzały były też niebezpieczne dla placówki przy szosie (byli na linii ognia). „Jurand” i „Wiktor” klną, na czym świat stoi, bowiem strzały Niemców i ich kolegów uniemożliwiają im prowadzenie ognia. A Niemcy? Niemcy na tym całym zamieszaniu korzystają najbardziej.
     Pod osłoną własnego ognia jeden z pasażerów zamienia się miejscem z kierowcą i po chwili samochód odjeżdża.
Po odjeździe niemieckiego samochodu cały oddział zbiera się przy szosie. Jedni mają zarzuty do drugich. W tym samym czasie powraca „Wilk” z pozostałymi trzema żołnierzami. Dowiaduje się o całym zajściu.

     Poirytowany „Wilk” podejmuje decyzję, że za nieudaną akcję na szosie rozbije posterunek żandarmerii w Łopusznie. Szybko przeprowadzona zostaje zbiórka. „Wilk” wysyła szperaczy do przodu, aby sprawdzali trasę przemarszu, bowiem strzelanina mogła zaalarmować pozostałych Niemców z silnego przecież posterunku w Łopusznie. Faktycznie po przejściu kilkuset metrów szperacze wracają do „Wilka” i meldują, że na drodze przed oddziałem znajduje się niemiecka ciężarówka, a dookoła niej jacyś ludzie.
     Następuje szybki podział zadań. „Jurand”, „Wiktor” i Ireneusz Ołowianek „Huragan” z paroma ludźmi przekradają się z lewej strony szosy. „Zaręba” ze swoją grupą zalega po przeciwnej stronie drogi. „Wilk”, „Junak”, „Czarny”, NN „Halny”, Henryk Zdeb „Ryś”, Tomasz Rak „Robak” i Wincenty Janyst „Jagiellończyk” zajmują miejsce centralnie przy szosie.
     Coraz wyraźniej słychać niemieckie głosy. Partyzanci zdają sobie sprawę, że tak jak oni widzieli Niemców tak ci zapewne widzieli ich. Walka jest nieunikniona. Wreszcie któryś z dowodzących Niemców wydaje rozkaz otwarcia ognia. Jazgot karabinów maszynowych miesza się z pojedynczymi wystrzałami karabinów. Teraz wszystko jest już jasne. Walka. Niestety Niemcy mają znaczną przewagę. Tym bardziej, że ich siły znajdujące się w drugiej linii mają granatniki. Strzelają, ale na szczęście ich pociski przenoszą za plecy partyzantów.

     „Wilk” zdaje sobie sprawę, że sytuacja staje się dla oddziału coraz bardziej zła. Obraz sytuacji pogłębia wiadomość, że od strony Kielc widać nadjeżdżające Niemieckie samochody. To zapewne odsiecz. Wtedy „Wilk” wydaje rozkaz odwrotu na południe.
     Najdłużej walczyli „Jagiellończyk”, „Ryś”, „Robak” i „Halny”, którzy wiążąc ogniem przeciwnika, umożliwili wycofanie się całego oddziału. Sami zresztą uszli z pola walki czołgając się rowem, który zasłaniał ich przed Niemcami. „Zaręba” ze swoimi ludźmi nie mógł już dołączyć do głównych sił oddziału i wycofał się w kierunku wsi Oblęgorek. Cały oddział zgodnie z wcześniejszym planem pomaszerował w kierunku Gałęzic: między Piekoszowem, a Chęcinami.
Walka i cała akcja nie przyniosły spodziewanych rezultatów.

     Z późniejszych meldunków „Felka” dowiedziano się, że w ostrzelanym samochodzie zabity został zastępca komendanta żandarmerii w Kielcach, a sam wóz podziurawiony jak sito. Szofer trafiony ponoć trzema kulami stracił panowanie nad samochodem, ale jego miejsce zajął Gustaw Mayer, który dziwnym zbiegiem okoliczności z całej tej strzelaniny wyszedł cało. Na szczęście podczas nocnej walki z Niemcami partyzanci nie ponieśli żadnych strat. Tylko jeden z nich został ranny.

Zasadzka na Czerwonej Górze

31 maja 1944 roku „Wilk” postanowił  urządzić zasadzkę drogową na Niemców. Na miejsce wybrał Czerwoną Górę, czyli ostatnie wzniesienie przed Chęcinami, jadąc z Kielc. W ówczesnych czasach to była główna droga z Warszawy do Krakowa.

      Oddział po ostatniej akcji (zasadzka pod Snochawicami) kwaterował we wsi Gałęzie, u zaprzyjaźnionej rodziny Giemzów. 31 maja 1944 roku „Wilk” polecił, aby trzej partyzanci: Stanisław Janyst „Junak”, Witold Sobierajski ”Czarny” i Józef Rzeźnicki „Babinicz” przebrali się w niemieckie mundury. W niemiecki mundur przebrał się także „Wilk”.
      Wymaszerowali w 26. Szli wzdłuż stromych zalesionych zboczy Góry Bukowej i Okrąglicy kierując się na Czerwoną Górę. Doszli na miejsce ok. godz. 11. „Wilk” podzielił zadania. Drużyna Stanisłąwa Krzywickiego „Wiktor” ubezpieczała od strony Chęcin, drużyna Ireneusza Ołowianka „Huragan” od strony Kielc. Stanisław Janyst „Jurand” ze swoimi ludźmi, oraz z drużyną Mieczysława Palimąki „Dyplomata” zajął miejsce w centrum akcji, a zadaniem podległych mu ludzi było ścisłe współdziałanie z kolegami operującymi na drodze. Celem oddziału miały być samochody przejeżdżające tą drogą.
      „Junak” stał na drodze i lizakiem zatrzymuje pierwszą ciężarówkę. Wychodzi trzech Niemców. W tym samym momencie zza drzew wyskakują partyzanci, rozbrajają okupantów i odprowadzają ich do lasu. W tym czasie „Junak” melduje stojącemu w pobliżu „Wilkowi”, że od strony Kielc jedzie kolejny samochód. Zajmują miejsca. „Junak” wskazuje miejsce zatrzymania auta. W środku jest 3 Niemców. Partyzanci podchodzą, ale jeden z Niemców chwyta za broń. „Junak” i „Wilk” są jednak szybsi. Jeden z Niemców zostaje zabity, a drugi (kierowca) zostaje ciężko ranny. Ciała zostają przez nadbiegających partyzantów wyniesione do lasu. Zostaje tam też odprowadzony niemiecki major. W tym czasie „Jurand” znajduje w samochodzie jakąś teczkę z dokumentami, którą przekazuje „Wilkowi”, a ten Wiktorowi Dachowskiemu „Rolandowi” i każe ją strzec jak oka w głowie.
     Partyzanci zatrzymują jeszcze dwa samochody: autobus i ciężarówkę. Łącznie 23 kolejnych Niemców zostaje rozbrojonych i odprowadzonych do lasu. Wreszcie od strony Kielc zbliża się na pełnym gazie odkryty samochód osobowy. W środku trzech oficerów żandarmerii i oczywiście kierowca. „Junak” unosi lizak do góry, ale gdy samochód zatrzymuje się Niemcy otwierają ogień i zajmują miejsca w rowie. Partyzanci odpowiadają strzałami. „Junak” przebiega na tą stronę drogi gdzie ukryła się załoga auta i zachodząc Niemców z boku. Zabija dwóch. Trzeci ucieka, ale celna seria „Junaka” kończy jego życie. Broni się jeszcze kierowca, ale i on ginie rażony partyzanckim granatem.
     To koniec akcji. Partyzanci oddalają się do swojej bazy w Gałęziach, każąc wcześniej zgrupowanym w lesie Niemcom pozostać tam przez pół godziny. Efektem akcji było zatrzymanie 4 samochodów. Rozbrojono ok. 40 Niemców i Ukraińców, podczas akcji zginęło ich 5. Zdobyto 5 pistoletów maszynowych, 20 karabinów, 16 pistoletów oraz wiele amunicji i oporządzenia. Najważniejsze było jednak, co innego. W ostatnim samochodzie zginęli dwaj wysocy oficerowie gestapo z Radomia: zastępca kierownika wydziału do spraw umacniania niemczyzny przy komendzie Sipo i SD na dystrykt radomski mjr Katschorek oraz ppłk Doppler, a znaleziona przy nich teczka z dokumentami to prawdziwy skarb. Zawierał on miedzy innymi obszerny materiał zbierany przez konfidentów gestapo na terenach Kielecczyzny. Były to imienne listy 224 osób przeznaczonych do aresztowania, na mapach sztabowych zaznaczone były rejony objęte działalnością partyzancką, znalazły się też plany wielkich obław – miedzy innymi na oddział partyzancki Armii Krajowej „Marcina” i oddział Gwardii Ludowej „Garbatego” działające w powiecie włoszczowskim. Te cenne dokumenty oficerowie wieźli do Krakowa do Gubernatora Franka, prawdopodobnie w celu formalnego zaakceptowania.
     Z akcją wiąże się ciekawa anegdota. Podobno po powrocie oddziału do Gałęzic dotarł tam łącznik z Komendy Obwodu w Kielcach z rozkazem zlikwidowania mających przejeżdżać z Radomia do Krakowa wyższych oficerów gestapo, posiadających ważne dokumenty. Było z tego wiele śmiechu i żartów, jak to leśne wojsko potrafi zgadywać myśli dowództwa i działać z wyprzedzeniem, tyle anegdota, a życie toczyło się dalej.
     Zdając sobie sprawę, że przeprowadzenie akcji może spowodować niemiecką obławę na oddział „Wilk” postanawia opuścić zagrożony teren. Po krótkim postoju w Gałęzicach oddział przechodzi w okolice Wiernej Rzeki. Zatrzymują się na parogodzinny postój w lesie niedaleko od wioski Lesica. Zdobytym w ostatniej akcji aparatem fotograficznym wykonano kilka zdjęć.

Zdjęcie oddziału "Wilka" wykonane po akcji na Czerwonej Górze. Zdjęcie wykonano zdobytym aparatem w lesie koło wsi Lesica.

     Wraz z nastaniem zmroku oddział odszedł na zachód i o świcie dotarł w okolice stacji Ludynia na terenie Obwodu AK Włoszczowa. Okolica była znana „Wilkowi” bowiem mieszkał tam wraz z rodziną przez pewien czas (do 1940r.), kiedy to zostali zmuszeni do wyprowadzenia się z rodzinnego Grudziądza. Właścicielami dworu byli  Jan i Maria  z  Różyckich  Kowalscy. Ich kuzynami byli Wyrzykowscy, którzy prawdopodobnie załatwili to lokum Kruszelnickim. Tak wspomina wizytę partyzantów Danuta Wyrzykowska:  "Po raz drugi zjawił się z dużym oddziałem (20 do 30 osób) na przełomie maja i czerwca na 6 dni przed śmiercią. Wtedy zdawało się nam wszystkim, że jesteśmy w wolnej Polsce i polskie wojsko jest na manewrach. Był upał, chłopcy kąpali się w stawach, prali bieliznę, golili się. Wuj mój polecił gotować w dwóch kuchniach pożywne , mięsne posiłki i tak cały oddział odpoczywał przez dwa dni"[...} – według naszych przeliczeń oddział kwaterował tam tylko dzień i z nastaniem zmroku ruszył w drogę. Poprzez lasy Dobrzeszowskie, Kuźniaki, obok Wólki Kłuckiej, Oblęgorek doszli do wsi Widomej. Był 3 czerwca. Zakwaterowali w trzech samotnie stojących pod lasem gospodarstwach: Misiarczyków, Smolarczyków i Zapałów.

Śmierć „Wilka”, „Długiego” i „Czarnego”

Po ostatniej akcji i wielokilometrowym marszu oddział odpoczywał w Widomej. 4 czerwca odnalazł ich łącznik. Niestety nie potrafili odczytać rozkazu, prawdopodobnie zmieniono szyfr..

Kruszelnicki postanowił przenieść się z oddziałem bliżej Kostomłotów, aby nawiązać kontakt z Komendantem Podobwodu, który pomoże im odczytać rozkaz. Dotarli do Laskowej gdzie zostali gościnnie przyjęci przez Michtów, Żołowiczów, Radka, Fornalskiego i wielu innych.

     Nastał wreszcie, słoneczny dzień 5 czerwca 1944 roku. Partyzanci wykorzystywali wolny czas na doprowadzenie, do jako takiego stanu swojej garderoby. Do innego zadania szykowało się jedynie czterech z nich. Oto, bowiem Zbigniew Kruszelnicki „Wilk”, Maciej Jeziorowski „Długi”, Witold Sobierajski „Czarny” i Józef Rzeźnicki „Babinicz” mieli udać się do Kostomłotów, do komendanta podobwodu AK.
     Na miejsce pojechali wozem, którym wjechali do gospodarstwa ppor. Stanisława Mikołajczyka „Rozmaryn”. Kolejny raz „Wilk” zachował się nieodpowiedzialnie. Swoim zachowaniem mógł łatwo zdekonspirować komendanta podobwodu. Mimo wściekłości „Rozmaryn” pomógł im rozszyfrować rozkaz. Komenda Obwodu Kieleckiego AK nakazywała aby oddział w pełnym oporządzeniu natychmiast przeszedł do lasów daleszyckich i tam nawiązał kontakt z oddziałem Mariana Sołtysiaka „Barabasza” w celu wykonania kolejnego zadania.
     Prosty rozkaz sprawiał jednak wiele kłopotów. Mieli już jeden dzień spóźnienia, a przed nimi 40 kilometrów trudnego marszu, który można przeprowadzić tylko nocą. Chyba, że… „Wilk” szybko podejmuje decyzję.: Słuchajcie koledzy do oddziału wrócimy później, ale za to samochodem, którym przerzucimy oddział na miejsce koncentracji.
Po podjęciu decyzji przyjechali na wzgórze Miedziana Góra gdzie dziś jest tor wyścigowy (dokładnie pod Górą Wykieńska, gdzie Miedziana Góra graniczy z wsią Ciosowa). „Czarny”, który powoził silnym szarpnięciem zatrzymał wóz. Zeskoczyli. Konie podcięte mocno batem cwałują galopem w stronę swojego domu. Same trafią do stajni. Ten pośpiech spowodowany był tym, że partyzanci już z daleka usłyszeli nadjeżdżający samochód.

Pomnik upamiętniający śmierć żołnierzy AK

     Teraz są w swoim żywiole. Każdy doskonale wie, jakie jest jego zadanie. Nie robią tego przecież pierwszy raz. Na środku drogi stoi „Wilk”, po swojej prawej stronie ma „Długiego”, a po lewej „Babinicza”. „Czarny” jest z tyłu. „Wilk” unosi w górę prawą rękę, a lewą wskazuje miejsce na poboczu, gdzie mają się zatrzymać.
Samochód zwalnia i wreszcie zatrzymuje się we wskazanym miejscu. „Długi” podchodzi do drzwi kierowcy otwiera je i mierzy z broni do Niemca. Z drugiej strony to samo robi „Babinicz”. Partyzanci wyciągają zdziwionych Niemców przed samochód. Niemiecka załoga ciężarówki jest zdziwiona. Próbuje coś tłumaczyć. „Wilk” z pięknym niemieckim akcentem rozkazuje im milczeć i wtedy…
     Partyzanci ze zdziwieniem obserwują jak z budy ciężarówki zaczynają wyskakiwać niemieccy żołnierze. Stoją z tyłu samochodu i przyglądają się zabawnej na pozór scenie. Niektórzy zaczynają chodzić, aby zapewne rozprostować kości. „Wilk” blady sztywnieje na moment. Zapewne przez jego głowę przebiegają obrazy z życia. A więc to koniec. Spogląda na „Czarnego”,” Babinicza” i „Długiego”. Na ich twarzach widać pewne zacięcie. Oni tanio swojej skóry nie sprzedadzą. Liczą na niego. I wtedy, Ten pomysł przyszedł nie wiadomo skąd. „Wilk” teatralnym gestem wskazuje na wysiadających z ciężarówki Niemców i krzyczy po niemiecku do swoich żołnierzy: Koledzy, cofać się, to są polscy bandyci.
     „Wilk” odwrócił role, co wprawiło Niemców w osłupienie. Wykorzystując ta chwilę partyzanci rzucają się do ucieczki. Widząc to Niemcy wybuchają śmiechem. Słychać głośne Nein! Nein!. Jedni śmieją się z uciekających, a drudzy dla zabawy lub wyjaśnienia pomyłki.
     I wtedy niespodziewanie jeden z nich, „ Babinicz”, pada. Jakoś nieporadnie próbuje wstać, a goniący go są coraz bliżej. „Wilk” składa się do strzału. Seria z pistoletu rozwiewa wszystkim jakiekolwiek wątpliwości. Rozpoczyna się śmiertelna walka. „Wilk” zdaje sobie sprawę, że nie może jej przedłużać. Do tyłu, do tyłu – krzyczy do kolegów. I wtedy pociemniało mu w oczach. Kula jak żądło osy kłuje go w szyje. Pociemniało mu w oczach, poczuł ciepło. Upadł. Kolejnych kul już chyba nie czuł.
     „Czarny” widząc to rzucił się na pomoc dowódcy. Nie zrobił kilku kroków, gdy i jego ugodziły trzy śmiertelne pociski. Dwaj pozostali ostrzeliwując się próbują dotrzeć do zbawczego lasu. „Długi” był już niedaleko, ale i jemu nie udało się padł. Jedynie „Babinicz” korzystając z zamieszania wycofuje się w kierunku Kostomłotów.
Pośród Niemców było kilku zabitych i rannych i to przede wszystkim nimi zajęli się Niemcy. Kilku żołnierzy podeszło jedynie do „Wilka” i „Czarnego”, ale po stwierdzeniu, że nie żyją nikt się nimi nie interesował. Nad doliną zapadła cisza. Niestety to była cisza śmiertelna.
     W Laskowej gdzie kwaterował oddział, a w linii prostej jest to 3 kilometry, słyszano walkę. „Halny”, który dowodził w tym czasie oddziałem wysłał nawet w kierunku walki patrol, ale ten nie dotarł na miejsce. Słysząc strzały na miejsce walki udał się także ksiądz Janusz Przyłęcki „Pesa”, proboszcz z Kostomłot, aktywnie działający w ruchu oporu. Pojechał na miejsce furmanką, pod pozorem udawania się do chorego z ostatnią posługą. Pod drodze dowiedział się o walce, a miejscowi powiadomili go, że jeden z partyzantów znajduje się w pobliskiej zagrodzie. „Pesa” przygotował strój wiejskiej kobiety, w który przebrał się „Babinicz”, a następnie dostarczył mu wóz konny, by mógł jak najszybciej dojechać do oddziału. To właśnie ocalały „Babinicz” poinformował oddział o tragedii.
     Po pewnym czasie dolina znów zapełniła się szumem i gwarem. Znów zajechały tu Niemieckie wojska tym razem w towarzystwie Gestapo. Żołnierze zaczęli jeszcze raz przetrząsać okoliczne krzaki. Inni przenieśli obok samochodu ciała „Wilka” i „Czarnego”. I wtedy któryś z niemieckich patroli znalazł leżącego w krzakach „Długiego”. Na te okrzyki zbiegło się tam kilku Niemców. Wynieśli ciało rannego na drogę. Okazało się, że, mimo iż dostał aż 9 kul to nie zginął na miejscu. Po zakończeniu walki przeczołgał się jeszcze w krzaki, ale tam zemdlał i właśnie w tym miejscu znaleźli go niemieccy oprawcy. Gestapowcy oglądający ciało rannego partyzanta doszli zapewne do wniosku, że z niego nie wymuszą już żadnych zeznań. Tu nie było już walki. To była ohydna egzekucja.
     Tak oto 5 czerwca 1944 roku polegli „Wilk” – Zbigniew Kruszelnicki, „Długi” – Maciej Jeziorowski i „Czarny” – Witold Sobierajski. Ich ciała przewieziono do Kielc, a następnie pozostawiono pod murem przy placu żandarmerii na Plantach. Następnego dnia wywieziono je na Pakosz i skrycie pochowano we wspólnym płytkim dole. Dodam jeszcze, że wiosną 1945 roku ojciec „Wilka” przy pomocy byłych partyzantów oddziału dokonał ekshumacji zwłok. Zostały one pochowane na starym cmentarzu w Kielcach, na wprost bramy głównej, w trzech znajdujących się obok siebie grobach.

Oddział „Wilk”

Mimo tragedii oddział karnie wykonał nakazane im zadanie i pod dowództwem „Juranda” jeszcze tego samego dnia, wieczorem, wyruszył na wschodnią stronę Kielc.

   Okrążyli miasto od północy. Idąc przez Gruchawkę, Sieje, Dąbrowę i Cedzynę dotarli na skraj lasów daleszyckich do Marzysza (7 czerwca). Dalej pokierowali ich łącznicy i tak oddział dotarł do obozowiska oddziału Mariana Sołtysiaka „Barabasza”.
   10 czerwca na specjalnej zbiórce oddziału Komendant Obwodu Kielce mjr Józef Włodarczyk „Wyrwa” nadał oddziałowi imię „Wilk”. Z racji czasu wojny zamiast sztandaru Ludwik Janyst „Junak”, jeden ze starszych stażem partyzantów, w imieniu oddziału odebrał od „Wyrwy” pamiątkowy ryngraf z napisem: „Za wybitne zasługi bojowe oddziałowi „Wilk” – Komendant Obwodu AK w Kielcach, dnia 10.06.1944r.”

   Prawdopodobnie to właśnie podczas tej zbiórki Komendant Obwodu przedstawił żołnierzom nowego dowódcę oddziału. Na funkcję tą przeniesiony został z „Wybranieckich” Jerzy Kotliński, który obrał teraz pseudonim „Halny”. Razem z nim do oddziału „Wilk” przeniesieni zostali z oddziału „Barabasza”: Piotr Rzewuski „Kotwica” i Adam Żarnowski „Adaś”. Być może przeniesiono także innych żołnierzy, ale nie mamy o tym informacji.
   Oddział otrzymał rozkaz przetransportował do Komendy Podobwodu Niewachlów zrzutowej broni. Od tego czasu oddział kwaterował na terenie podobwodu wykonując drobne akcje dywersyjne.
   W trzeciej dekadzie czerwca, gdy stacjonowali w Oblęgorku, dotarł do nich łącznik z rozkazem przeniesienia się do wsi Laskowa. Na drugi dzień, w pobliskim zagajniku, oddział po raz kolejny stanął na zbiórce przed Komendantem Obwodu. „Wyrwa” poinformował wszystkich, że ich dotychczasowy dowódca „Halny”, ze względu na zły stan zdrowia (prawdopodobnie stosunki „Halnego” z żołnierzami oddziału nie układały się najlepiej), poprosił o zwolnienie go z funkcji. Komendant przychylił się do prośby, i jednocześnie dowódcą oddziału mianował Stanisława Janysta „Jurand”.
   Tego samego wieczoru do oddziału powrócił patrol dowodzony przez Władysława Kmiecika „Szumny”, który zarekwirował w młynie w Kielcach Herbach mąkę. W dużej części rozdano ją na potrzeby wspierających organizację gospodarzy. Przydały się także skórzane pasy transmisyjne zarekwirowane w młynie, robiono z nich zelówki do sfatygowanych żołnierskich butów.

Ostatnie akcje

Na początku lipca oddział przeniósł się w okolice Piekoszowa. Chcąc podnieść jego morale „Jurand” postanowił przeprowadzić akcję kolejową w poprzednim stylu.

     10 lipca oddział kwaterował w lesie niedaleko od Wiernej Rzeki, przy torze kolejowym Kielce - Częstochowa. Na stację w Piekoszowie udali się: Wiesław Olszak „Selim” i Edward Wojtasik „Czar”. Ten ostatni wsiadł do lokomotywy i nakazał maszyniście ruszać, a „Selim” zajął się w tym czasie kierownikiem pociągu od którego zażądał listów przewozowych. „Czar” nakazał zatrzymać pociąg niedaleko od Wiernej Rzeki, gdzie zgodnie z planem, oczekiwał oddział. Podczas sprawdzania zawartości wagonów okazało się, że nie ma tam nic przydatnego w partyzanckim rzemiośle. Za zgodą „Juranda” partyzanci niszczyli więc wszystkie materiały, które mogły być przydatne Niemcom. Po zakończeniu akcji nakazano maszyniście ruszać w dalszą drogę, a oddział udał się do Rykoszyna.
     We wsi znaleźli się około 13 i prawie natychmiast zostali poinformowani, że przebywa tam kilku Niemców, którzy widząc nadchodzących partyzantów skryli się w wysokim życie. „Jurand” zarządził obławę w wyniku której złapano trzech starszych już wiekiem żołnierzy Wehrmachtu. Byli oni ranni na froncie wschodnim i teraz przebywali w doraźnie zorganizowanym we wsi Pietraszki szpitalu. Do Rykoszyna przyszli w poszukiwaniu żywności dowiem doskwierał im głód. Mieszkańcy wioski zaświadczyli jednak, że okupanci płacili za kupowane jaka, tyle ile chcieli gospodarze do tego grzecznie dziękując. Ich postępowanie sprawiło, że ocaleli. Oddział zabrał im jedynie broń i umundurowanie. W tym samym czasie część oddziału zarekwirowała w miejscowej spółdzielni transport jaj przygotowany dla Niemców.
     Była to zapewne największa akcja oddziału w tym czasie. Wykonano jeszcze kilka innych, drobnych, ale nie mamy wiadomości na czym one polegały.

Kres samodzielności

W połowie lipca oddział otrzymał rozkaz z Komendy Obwodu Kielce, aby ponownie przemieścił się do lasów na wschód od Kielc.

     Oddział kwaterował wtedy w Laskowej i do pokonania miał długą drogę. Wyruszyli około północy zabierając ze sobą parokonny wóz z bronią, amunicją i zapasem żywności. Zabrali również bryczkę zaprzężoną w parę siwków, która miała służyć do transportu rannych i chorych. Nad ranem doszli do wsi Piaski na przedmieściach Kielc, gdzie postanowili zatrzymać się w gajówce Ciesielskiego na dzienny pobyt. Niedługo po śniadaniu poinformowano ich, że do wioski zbliża się dwóch Niemców. Ochotników do ich schwytania zgłosiło się wielu, ale „Jurand” wyznaczył pierwszych, którymi byli: Edward Wojtasik „Czar”, Jan Kmiecik „Mróz”, Stefan Detka „Zaręba” i Władysław Kmiecik „Szumny”.
     Ubrani po cywilnemu partyzanci wyszli naprzeciw wrogom i spotkali ich przy pierwszych zabudowaniach wsi. Widząc wycelowane w siebie pistolety i stena jeden z żołdaków podnosi ręce do góry. W chwili gdy „Czar” zabiera mu broń drugi przeskakuje płot i zaczyna ucieczkę. „Szumny” i „Mróz” ruszają za nim, po chwili dołącza do nich „Zaręba”. Uciekinier mimo trudnej sytuacji zaczyna strzelać do partyzantów. Na zawsze ucisza go seria ze stena „Szumnego”. Podczas sprawdzania zwłok okazuje się, że złapano Ukraińców w służbie niemieckiej. Wracający do gajówki partyzanci widzą w oddali drugiego z jeńców prowadzonego przez „Czara”. Ze zdziwieniem obserwują, że w pewnym momencie Ukrainiec rzuca się na partyzanta próbując zabrać mu broń. Biegną na pomoc, ale jednocześnie widzą, że od strony obozowiska na pomoc biegnie także Władysław Wojtasik „Wicher” uzbrojony w sztachetę. To on pierwszy dobiegł do walczących i silnym uderzeniem sztachety wybawił z opresji kolegę. Od tej pory przylgnął do niego pseudonim „Sztachetka”. Nieprzytomny Ukrainiec został zastrzelony. Oba ciała zostały zakopane pod świerkiem, a mieszkańców wioski pouczono co mają mówić podczas ewentualnych poszukiwań zaginionych.
     Wieczorem oddział ruszył w dalszą drogę. Po pokonaniu wielu kilometrów dotarli przez Ciekoty do Mąchocic. Okazało się, że wielu żołnierzy nie jest w stanie wytrzymać forsownych marszy. „Jurand” zezwala na odejście z oddziału na własną prośbę. Skorzystało z tego kilku świeżo przybyłych do oddziału, a ze starszych stażem partyzantów o odejście poprosił narzekający na żylaki i inne dolegliwości Stanisław Krzywicki „Kruk”, któremu postanowił towarzyszyć jego brat Jan Krzywicki „Kruk”.
    W Mąchocicach oddział „Wilk” spotkał się z oddziałem partyzanckim „Wybranieccy”, którego dowódcą był Marian Sołtysiak „Barabasz”. Skończył się samodzielny byt oddziału „Wilk”, który od tej pory, połowa lipca, został wcielony do „Wybranieckich”.

Żołnierze

Przedstawiamy listę ustalonych żołnierzy oddziału oraz żołnierzy Plutonu 186 z Czarnowa biorących udział w akcjach oddziału:

Białek Janusz „Sroka”,
Białek Tadeusz „Kazik” – poległ w 1944
Brodziński Sławomir „Wrona”,
Bubak Edmund „Bubak”,
Cybulski Bolesław „Bolek”,
Dachowski Wiktor „Roland” – harcerz
Dereński Stefan „Wicher”, „Sztachetka”,
Detka Stefan „Zaręba”,
Durlik Tadeusz „Figus”,
Gątkowski Jan „Jacek” – od końca kwietnia
Gładysiński Wacław „Mały II”,
Gruszka Antoni „Cieśla” – zastrzelony w 13.03.1944 r.,
Huchman Tadeusz „Sokół”,
Janyst Henryk „Tatar”,
Janyst Ludwik „Junak”,
Janyst Stanisław „Jurand”,
Janyst Wincenty „Jagiellończyk”,
Jedynak „Baldwin”,
Jeziorowski Maciej „Długi” – poległ 05.06.1944 r.
Kmiecik Jan „Mróz”,
Kmiecik Władysław „Szumny”,
Kowalski Kazimierz „Kret” – poległ 1944 r.

Krężołek Stefan „Wacek”,
Kruszelnicki Zbigniew „Wilk” – poległ 5.06.1944 r.
Krzywicki Jan „Kruk” – odszedł w połowie lipca 1944 r. za zgodą dowódcy,
Krzywicki Stanisław „Wiktor” – odszedł w połowie lipca 1944 r. za zgodą dowódcy,
Kudła Stanisław „Spencer”,
Łukasik Ryszard „Rozmaryn” - harcerz
Mańko Włodzimierz „Brzoza” – harcerz
Maruszak Tadeusz „Żbik”,
Michałowski Franciszek „Mały I” – poległ w 1944
Mikołajczyk Stefan „Zawisza” - harcerz
Mołda Mieczysław „Boruta”,
NN „Czech”,
NN „Czerwiec”,
NN „Gustaw”,
NN „Halny”,
NN „Piłat”
NN „Sęk”,
NN „Tomek” – od końca kwietnia
NN „Ułan”
NN „Wrzos”,
Olszak Wiesław „Selim”,
Ołowianek Ireneusz „Huragan”,
Palimąka „Iglica”,
Palimąka Mieczysław „Dyplomata” – harcerz
Palimąka Władysław „Zbieg” - harcerz
Paszkiewicz Jerzy „Turysta”
Perlak Bogumił „Bratek”,
Perlak Stanisław „Topór”,
Pinda Tadeusz „Makatka”,
Podgórski Henryk „Rydz”,
Rajecki Wacław „Spust”,
Rak Tomasz „Robak”,
Rzewuski Piotr „Kotwica”,
Rzeźnicki Józef „Babinicz” – harcerz od połowy maja
Sejdo Mieczysław „Miecz”,
Sidło Jerzy „Jur”,
Sobierajski Witold „Czarny” – harcerz, poległ 5.06.1944r
Sowiar Jerzy „Jurek”,
Stąpor Henryk „Lis”,
Tobała Jerzy „Jastrzębiec”,
Tworzewski Jan „Wojtek”,
Tworzewski Marian „Bocian”,
Wach Ryszard „Karol”,
Włodarczyk Zygmunt „Grom”,
Wojtasik Edward „Czar”,
Wojtasik Stefan „Paw”,
Wojtasik Władysław „Wicher” – zmarł sierpień 1944
Wójcik „Wawrzyn”,
Wójcik Andrzej „Weygand”,
Wróblewski Edmund „Stary” – od końca kwietnia
Zapała Jan „Rygiel”,
Zdankiewicz Jerzy „Znicz”,
Zdeb Henryk „Ryś”,
Ziętarski Franciszek „Szkot”,
Ziętarski Władysław „Kielich”
Żarnowski Adam „Adaś”,
Żelezik Henryk „Haracz”,

Źródła

Opracowując powyższy tekst korzystaliśmy z następujących źródeł:

Borzobohaty W.: „Jodła”,
Felcman S.: Podwójna gra,
Jastrzębski J.: "Szare Szeregi",
Mańko W.: „Wilki” pod Kielcami.