Geneza

Oddział utworzono do ochrony radiostacji Nr 49, ale dlaczego zadanie to otrzymał ppor. Jan Kosiński „Jacek” – Komendant Rejonu Północ w Obwodzie Kielce? W zasadzie nie „Jacek”, ale „Stefan” bo takim pseudonimem się wtedy posługiwał. Okupację niemiecką przeżyło niewielu żołnierzy oddziału i wiele spraw dotyczących jego historii nie jest do końca wyjaśnionych.

Kosiński Jan "Jacek"

     W 1943 roku w szefostwie łączności Komendy Głównej powołano kompanię występującą pod kryptonimem "Omnibus". Była to kompania instruktorska do której przeniesiono niektórych radiotelegrafistów z, wcześniej utworzonej, kompanii "Kram". W Okręgu Kielce dotychczasowi żołnierze tej kompanii ("Boryna", "Krak" i "Super") zostali przydzieleni właśnie do nowej kompanii. Zadaniem kompanii był instruktaż w zakresie radiotelegrafii w komórkach łączności poszczególnych okręgów oraz pomoc przy organizowaniu ośrodków radiokorespondencyjnych. Kompanii podlegały także stałe bazy radiokorespondencyjne Komendy Głównej. Zadaniem tych baz było przekazywanie do Londynu dłuższych sprawozdań i mniej pilnych opracowań. Ze względu na objętość tych opracowań czas ich nadawania był o wiele dłuższy niż zwykle.
     Wiosną 1943r. w Bodzentynie umiejscowiona została radiostacja obsługiwana przez st. sierż. Bolesława Matlę "Boryna". Była to radiostacja wchodząca w skład IV plutonu radiotelegraficznej kompanii "Kram" Oddziału V Łączność Komendy Głównej. Ulokowano ją w domu Jana Pałysiewicza przy ulicy Kieleckiej, gdzie w sadzie pod ulami znajdował się specjalny bunkier. Powstał on na polecenie ppor. Jana Kosińskiego "Jacek", który używał wtedy pseudonimu „Stefan”, Komendant Rejonu Północ Obwodu Kielce. Struktura ta mylnie określana jest nieraz inspektoratem, a stojący na jej czele Inspektorem. W późniejszym czasie rejon został przekształcony w Podobwód III Bodzentyn, kryptonim "Sarna" Obwodu Kielce.
Jan Kosiński "Jacek" po dekonspiracji w swoich rodzinnych Ciekotach ukrywał się m.in. u Jana Pałysiewicza. To wtedy wykonany został bunkier ,w ogrodzie pod ulami, w którym przechowywano broń zebraną z pobojowisk 1939r. Umiejscowienie radiostacji w Bodzentynie odbyło się oczywiście za wiedzą "Jacka", który został odpowiedzialny za zapewnienie bezpieczeństwa jej pracy. Wydawało się, że miejsce i opieka miejscowych struktur dadzą możliwość pracy radiostacji przez długi czas. Niestety niemiecka agentura od dłuższego czasu rozpracowywała już bodzentyńskie struktury AK.

Franz Wittek

     Pierwszoplanową rolę wiódł tutaj konfident Smużyński. Był to mieszkaniec Starej Słupi. Przed wojną był w Nowej Słupi komendantem drużyny "Strzelca". Po wybuchu wojny został jednym z pierwszych organizatorów struktur konspiracyjnych właśnie w Nowej Słupi. Niestety został rozpracowany przez mieszkającego niedaleko Franza Wittka, który wtedy starał się jeszcze zachowywać ja praworządny Polak. Po zdemaskowaniu jego działalności okazało sie, że jest on szefem siatki niemieckich agentów i jedną z groźniejszych na kielecczyźnie osób z niemieckiej administracji. Wittek wiedząc o działalności Smużyńskiego i o fakcie, że posiada on ukryty karabin postawił mu ultimatum: albo będziesz agentem gestapo, albo zginiesz. Niestety dla wielu osób Smużynski wybrał to pierwsze rozwiązanie.
Wittek nie miał agentów w Bodzentynie, a był bardzo zainteresowany sytuacją w mieście. Zadanie rozpracowania tamtejszych struktur otrzymał Smużyński, który miał tam bliską rodzinę Pałysiewiczów. Niestety ci nic nie wiedzieli o zdradzie kuzyna, a znając jego wcześniejsze związki z organizacją poinformowali go o niektórych szczegółach działalności konspiracyjnej. Smużyński odwiedzał ich kilkakrotnie, ale zapewne rozpracowywaniem miejscowych struktur zajmowali się także inni agenci.
     Pierwszy cios nastąpił 4 maja 1943r. kiedy to Wittek w obstawie dwóch gestapowców, żandarmów oraz ze Smużyńskim pojawili się w Bodzentynie. Celem ich przyjazdu było aresztowanie por. Romana Zarębskiego "Zaw", oficera wywiadu Podobwodu Bodzentyn w Obwodzie Kielce oraz Kononowicza i Wojtarowicza. Kiedy okazało się, że nie ma ich w domach okupanci skierowali się do domu Pałysiewiczów i odnaleźli radio służące do słuchania wiadomości (jego posiadanie było oczywiście nielegalne). Schron z radiostacją nie został odkryty. Zamiast planowanych osób Niemcy zabrali inne: Kazimierza Pałysiewicza, Janusza Zarębskiego (syn poszukiwanego Romana), narzeczoną Janusza Zarębskiego, Zygmunta Wacińskiego, a zamiast Kononowicza zabrali jego żonę. Ta sama niemiecka ekspedycja w Celinach Bodzentyńskich rozstrzelała 4 osoby. Mało znany jest fakt, że o aresztowaniach w Bodzentynie poinformowany został przez łącznika "Górala" oddział partyzancki AK ppor. Euzebiusza Domoradzkiego "Grot", który kwaterował na Łysicy. Oddział urządził zasadzkę na trasie prawdopodobnego powrotu (przez Dąbrowę, Wojciechów). Niestety Niemcy pojechali inną drogą.

Kazimierz Pałysiewicz "Andrzej"

     Aresztowanych przewieziono na posterunek żandarmerii w Nowej Słupi gdzie przeprowadzono śledztwo połączone z biciem. W nocy z aresztu uciekli Pałysiewicz i Waciński, którzy ostrzegli mieszkańców Bodzentyna o kogo wypytywali Niemcy. Niestety Janusz Zarębski i pani Kononowicz zostali rozstrzelani.
Aresztowania musiały zapewne uświadomić Komendantowi Podobwodu, że utrzymywanie radiostacji w schronie u Pałysiewiczów jest niebezpieczne. Nie wiemy czy udało się wydobyć radiostację bezpośrednio po zajściach.
8 maja w Bodzentynie ponownie pojawili się Niemcy. Pod bacznym okiem Wittka i Smużyńskiego aresztowano kilka osób. Aresztowani mieli zostać przewiezieni także do Nowej Słupi. Tak jak cztery dni wcześniej o aresztowaniach został poinformowany oddział "Grota". Wiadomość, że w ekspedycji przebywa Wittek i Smużyński sprawiła, że działania partyzantów były jeszcze bardziej zdeterminowane. Przeprowadzono zasadzkę pod wsią Wojciechów. W wyniku walki 8 Niemców zostało zabitych, a 6 rannych. Zginął także agent Smużyński. Udało się odbić aresztowanych, choć dwóch z nich zginęło podczas walki. Polegli także dwaj partyzanci: Kozera "Niewadziuk" i Zygmunt Fudala "Hipek".
     Z dużą pewnością możemy przyjąć, że w połowie maja 1943r. radiostacja została ewakuowana z Bodzentyna i od tej pory rozpoczęła pracę pod ochroną tworzonego przez ppor. Jana Kosińskiego "Jacka" oddziału partyzanckiego.
Zatrzymajmy się jeszcze nad dziejami samego Bodzentyna. Działalność niemieckich agentów upewniła zapewne okupantów, że miejscowość jest prężnym ośrodkiem konspiracyjnym. 1 czerwca 1943r. Bodzentyn został otoczony. Z przygotowanej wcześniej listy odnaleziono jedynie 10 osób. Za brakujących wybrano "zastępców". Łącznie rozstrzelanych zostało 39 osób, a kilka wywieziono do obozów koncentracyjnych. Ci którzy ocaleli, a byli poszukiwani, zasilili miejscowe oddziały partyzanckie.

Powstanie oddziału

Oddział ppor. Jana Kosińskiego "Jacek" powstał w połowie maja 1943r. z zagrożonych aresztowaniem żołnierzy Podobwodu Bodzentyn, którego Komendantem był właśnie Kosiński. Oddział podlegał bezpośrednio Komendzie Okręgu. Formalnie był to pluton ochrony radiostacji. 

Lokalizacja pierwszego obozu oddziału

     Nie wiemy gdzie oddział kwaterował w pierwszym miesiącu swojego istnienia (niektóre źródła podają, że od początku był to Wykus, ale inne relacje temu zaprzeczają).  Zapewne w tym czasie docierali do niego kolejni żołnierze. Od połowy czerwca, z całą pewnością stacjonował już na Wykusie i siłą rzeczy blisko współpracował ze Zgrupowaniem Partyzanckim Jana Piwnika "Ponury", który również usadowił się w tym miejscu (na wzgórzu 326 zwanym Wykus). Obozowisko oddziału "Jacka" było oddalone (znajdowało się w części kompleksu określanej Olszowy Smug), ale żołnierze spotykali sie bardzo często bowiem dowództwo uzgadniało ze sobą wszystkie działania. Żołnierze zbudowali dla siebie szałasy. Pomiędzy drzewami zawieszono drąg na którym wisiała trzydziestolitrowa mańka na mleko w której gotowano kawę, kaszę lub kluski lane. Mimo, że oddział przeznaczony był do ochrony radiostacji na mocy porozumienia dowódców brał udział w akcjach przeprowadzanych przez Zgrupowanie Partyzanckie "Ponurego".

     2 lipca w oddziale zarządzono zbiórkę. Decyzją "Jacka"  w obozowisku miało pozostać ośmiu żołnierzy. Dowódcą grupy chroniącej radiostację został sierż. "Zięba", a jego zastępcą kpr. "Stefan". Pozostali żołnierze pobrali po 40 sztuk amunicji na karabin. Piat przypadł "Longinowi", a plut. "Kruk" obsługiwał rkm. Celem akcji Zgrupowania "Ponurego", oraz oddziału "Jacka", były pociągi na linii kolejowej Kraków - Warszawa. Akcję zaplanowano na najbliższą noc. Żołnierzy podzielono na dwie grupy. Jedna pod dowództwem por. Waldemara Szwieca "Robot" przeprowadziła akcję pod blokiem kolejowym Jędrów, a druga pod dowództwem por. "Rafała" pod Łączną. Właśnie w tej grupie znajdowali się żołnierze dowodzeni przez "Jacka". Na początku akcji doprowadzono do zderzenia pociągu towarowego z transportem wojskowym, który następnie został ostrzelany. Cała akcja opisana jest w części poświęconej Zgrupowaniu „Ponurego”.

Likwidacja Krugera

6 lipca w oddziale przeprowadzono specjalną zbiórkę podczas której Jan Kosiński "Jacek" poinformował wszystkich, że przeprowadzą akcję likwidacji "szefa Gestapo na okręg radomski". Chętni byli wszyscy. Ostatecznie wytypowano 10 żołnierzy.

Dom Myśliwski po latach

     Oczywiście celem akcji nie był "szef Gestapo", ale także niebezpieczny przedstawiciel niemieckiej administracji. Aby wszystko wyjaśnić musimy jednak zacząć cofnąć się w czasie.
     Od maja 1940r. obszar Lasów Starachowickich, na wschód od szosy Iłża-Lubienia, stał się terenem łowieckim Rządu Generalnego Gubernatora Franka. W związku z tym w 1940 roku w Marculach został wybudowany Dom Myśliwski, po niemiecku Jagdhaus. Wewnątrz budynku mieściła się wielka Sala Myśliwska, kilka pomieszczeń hotelowych dla myśliwych oraz mieszkanie dla łowczego, Niemca, Antona Krugera.
Już 14 grudnia 1940r. przybyli tu na polowanie minister sprawiedliwości Rzeszy Gurtler, marszałek polny von Kluge, Obergruppenfuhrer Hoefla i inni dygnitarze. Zapewnienie bezpieczeństwa wysoko postawionym osobistościom wymusiło na hitlerowskim aparacie bezpieczeństwa umiejscowienia tam odpowiedniej osoby. Na etacie łowczego osadzono więc sprawdzonego człowieka, który przed wybuchem wojny pracował na terenie Niemiec, ale w strefie przygranicznej Górnego Śląska i miał stąd doświadczenie w działaniach przeciwko polakom.

Gajówka Bekowiny

     Od początku Anton Kruger wprowadził rządy silnej ręki, a podlegali mu wszyscy leśnicy i robotnicy leśni. Wielu z nich zaangażowanych było w działalność konspiracyjną, a działania łowczego groziły dekonspiracją. Mimo to przez pierwsze dwa lata Kruger nie dawał się bardzo we znaki miejscowym konspiratorom. Zdarzały się incydentalne przypadki zabójstw dokonywanych przez niego, ale głównie skupił się on na ściganiu kłusowników.
     Sytuacja zmieniła sie gdy latem 1942r. W lasach usadowiła się grupa składająca się ze zbiegłych z gett Żydów. Dowodził nią Chyl Brawerman. Grupa przeprowadziła jedynie trzy akcje bojowe, a utrzymywała się głównie dzięki pomocy Polaków, głównie leśników. Należy przyznać, że dowództwo grupy stosowało się do ich poleceń. Wszystko zmieniło się gdy do grupy dotarł Stanisław Olczyk "Garbaty" przysłany przez radomską komórkę Polskiej Partii Robotniczej. "Garbaty" reprezentował Gwardię Ludową. Razem z nim przybyła grupa partyzantów narodowości żydowskiej. Od tej chwili ukrywający się zaczęli ignorować polecenia leśników dzięki którym udawało im się trwać w leśnych ostępach. Musiało to doprowadzić do tragedii. 6 grudnia 1942r. kompleks leśny w którym przebywała grupa został otoczony. Struktury AK za pośrednictwem Jana Baśkiewicza "Brzoza" informowały grupę o niebezpieczeństwie, ale jej dowódcy zignorowali ostrzeżenia. Doszło do rozbicia grupy z której ocalało jedynie kilkanaście osób, w tym dowódcy. Rzecz ciekawa po rozbiciu grupy z Radomia przybyła specjalna, trzyosobowa komisja PPR, która miała ustalić przyczyny tragedii. 18 grudnia także ta "komisja" została przez Niemców zlikwidowana.

Zamordowani przez oddział Gwardii Ludowej

     Ci którzy ocaleli uważali, że za rozbicie grupy odpowiedzialni są polscy leśnicy. Zapewne utwierdziło ich w tym przekonaniu zastrzelenie przez Niemców trzech z nich w gajówce Jana Tomczyka. Miało to miejsce zimą 1942/43r. Nie docierały do nich argumenty, że jest to wynik ich nieodpowiedzialnego zachowania. Brawerman w odwecie zastrzelił dwóch mieszkańców Bud Brodzkich: Tadeusza Jagiełło i Stefana Kuterę oraz gajowego Tomczyka. Takie działania odwróciły od nich miejscową ludność.
     Wiosną 1943r. grupa ponownie pojawiła się w okolicy i zakwaterowała w gajówce Bekowiny. Także tym razem nieodpowiedzialne zachowanie doprowadziło do tragedii. Oddział został przez Niemców rozbity. Zginęło 7 partyzantów, a kilku było rannych. Gajówka została zrównana z ziemią. Ostatni raz grupa pojawiła się w miejscowych lasach latem 1943r.. Brawerman był już wtedy zastępcą oddziału GL dowodzonego przez kapitana Andrejewa. Oddział zajmował się głównie kradzieżą broni z placówek AK.

Gajówka Bekowiny po "wizycie" GL

     Kruger odpowiedzialny był za obławy na oddział GL, śmierć kilkudziesięciu Polaków i pacyfikację wsi Gębice poza tym jego działalność ograniczała możliwości organizacyjne leśników, którzy z całym oddaniem pracowali na rzecz Polskiego Państwa Podziemnego. Sprawa likwidacji łowczego, jako niebezpiecznego zbrodniarza rozpatrywana była przez władze AK. Uznano, że zabicie go pociągnie za sobą wielkie represje ze strony Niemców. Kwestia ta rozpatrywana była przez por. Stanisław Poredę "Świątek", który do czerwca 1943r. był Komendantem Podobwodu Starachowice w Obwodzie Iłża (konspiracyjnie mieszkał także w Marculach) oraz por. Eugeniusza Dmytrowa "Flis", szef Referatu I Organizacyjnego Obwodu Iłża. Uznali oni, że najlepszym rozwiązaniem będzie najście na mieszkanie Krugera podczas jego nieobecności i zabranie arsenału broni i amunicji. Takie zdarzenie powinno wystraszyć łowczego, który wyniesie się z terenu. Niestety zanim podjęto odpowiednie działania wypadki potoczyły się zgoła inaczej.
     Prawdziwą twarz Kruger pokazał 4 lipca 1943r. gdy doprowadził do pacyfikacji wsi Bór Kunowski podczas której zamordowano 44 osoby. Dwadzieścia z nich spalono żywcem, a 24 rozstrzelano.
     Jeszcze przed tym wydarzeniem w obozowisku Zgrupowania "Ponurego" na Wykusie przebywał ppor. Antoni Heda "Szary" Komendant Podobwodu Iłża w Obwodzie Iłża. Zapraszał on zgrupowanie na swój teren w celu przeprowadzenia akcji na Iłżę. "Szary" zwrócił uwagę, że wcześniej należało by zlikwidować Krugera. Jednocześnie do sprawy włączyła się Maria Pałysiewicz "Marysia" łączniczka oddziału Jana Kosińskiego "Jacka". Mieszkała ona w leśniczówce Zawały u rodziny Leśkiewiczów i znała działalność Krugera. W oddziale "Jacka" byli trzej jej bratankowie więc to właśnie do tego dowódcy zwróciła się z prośbą o likwidację łowczego. Zadaniem oddziału Kosińskiego była oczywiście ochrona radiostacji zatem musiało dojść do porozumienia pomiędzy "Ponurym", a "Jackiem", że oddział tego ostatniego przeprowadzi likwidację. Argumentem, który przeważył był zapewne fakt, że w akcji mieli wziąć udział żołnierze znający teren.

Pacyfikacja wsi Bór Kunowski

     Tak więc 6 lipca wyznaczona została grupa która miała przeprowadzić akcję. dowódcą został plutonowy Władysław Hajdenrajch "Kruk". Razem z nim w skład grupy weszli:
-Pałysiewicz Antoni "Mikołaj",
-Pałysiewicz Roman "Rom",
-Pałysiewicz Andrzej "Andrzej",
-Cieślak Marian "Marian",
-Okulski Władysław "Wicek",
-Adamski Tadeusz "Longin",
-Malarecki Stanisław "Krzych",
-Zacharski Andrzej "Zdzich",
-Basa Michał "Mściciel".

     Dzień później grupa dotarła do lasów starachowickich. Gdy znaleźli się w rejonie Marcul obejrzeli wstępnie okolicę, po czym udali się do Klepacz, gdzie przebywał Ireneusz Janczarski "Zdara", brat cioteczny Pałysiewiczów, wcześniej żołnierz oddziału. Razem z Janczarskim udali się do leśniczówki Zawały, gdzie Pałysiewiczowie spotkali się z rodziną i omówiono z "Marysią" szczegóły związane z akcją. "Kruk" ostatecznie podjął decyzję, że akcja zostanie przeprowadzona 8 lipca, z samego rana.
     Oddział przenocował w szopie, jaka pozostała z rozebranej gajówki Murowanka, następnie maszerując przez Klepacze udał się w kierunku Marcul, odprowadzony przez Ireneusza Janczarskiego. Około dwóch kilometrów przed Marculami partyzanci napotkali dwóch gajowych, powracających z nocnego dyżuru u Krugera.. Byli to gajowi Jan Maldzis i Klemens Borówka. Od nich żołnierze grupy otrzymali najbardziej aktualne dane o sytuacji. „Kruk” postanowił wykorzystać okazję i polecił „Andrzejowi” i „Marianowi”, przebrać się w mundury gajowych, oddając gajowym na pewien czas własne. Pozostawiwszy ich pod strażą Stanisława Malareckiego „Krzycha” reszta oddziału udała się pod dom Krugera.

Bór Kunowski, nad zwłokami Stanisława Płatka

     Marcule znajdują się 10 minut jazdy od Iłży i Starachowic. Szosa była zresztą bardzo ruchliwa stąd sam dowódca akcji wziął na siebie obowiązek osłony z tego kierunku. Ubezpieczenie zabrało rkm, a „Krukowi” towarzyszył „Longin”. „Mikołaj” i „Zdzich” stanowili ubezpieczenie od strony lasu.
     Najważniejsze zadanie należało do partyzantów przebranych za gajowych. „Andrzej” wszedł do kuchni, a „Marian” przeszedł od tyłu budynku do bocznych drzwi. Pozostali żołnierze oczekiwali na zewnątrz. „Andrzej” spotkał służącą Krugera, Wandę Maj. Po przywitaniu spytał czy leśniczy jest w domu na co usłyszał, że właśnie je śniadanie. Skierował się do wskazanych mu drzwi, ale w tej chwili służąca uświadomiła sobie, że nigdy nie widziała tego leśniczego, a gdy odwróciła się za nim jeszcze raz zobaczyła trzymany przez „Andrzeja”, z tyłu za plecami, pistolet. W chwili gdy „Andrzej” otwierał drzwi służąca krzyknęła. Kruger błyskawicznie odepchnął stół zastawiony śniadaniem i zaczął uciekać (nie miał przy sobie broni). „Andrzej” zdążył strzelić do uciekającego i ranił go w nogę. Mimo rany łowczy uciekał kierując się na salę myśliwską, gdzie dyżurowali trzej gajowi. Nie wiedział, że ci słysząc strzał zrozumieli co się prawdopodobnie dzieje i ukryli się w zakamarkach domu. Kruger po dotarciu na salę chwycił stojący w stojaku karabin (broń ta była bez amunicji). „Andrzej” w pogoni za Niemcem dotarł na tą samą salę, ale kolejnego strzału nie było. Broń zacięła się. Dobrze zbudowany Kruger widząc przed sobą dosyć szczupłego napastnika zwietrzył szansę zwycięstwa. Rzucił się na „Andrzeja” i obaj w żelaznym uścisku znaleźli się na podłodze.
Pozostali żołnierze słysząc strzały kolbami karabinów wybili okna i wskoczyli przez nie do budynku. Pobiegli wszyscy do sali z której słychać było odgłosy walki. Trudno było jednak oddać strzał do kłębiących się na podłodze ciał bez obawy zranienia „Andrzeja”. W pewnej chwili pojawiła się jednak dogodna sytuacja, w której „Rom” mający karabin z założonym bagnetem ugodził Krugera. Dla pewności każdy z partyzantów oddał strzał do łowczego.
     Akcja trwała już zbyt długo. Obawiano się odsieczy. Partyzanci w pośpiechu przetrząsnęli pomieszczenia budynku zabierając 12 sztuk karabinów, 5 dubeltówek i jeden pistolet Mauser kal. 9 mm. Niestety w pośpiechu nie zauważono dwóch pistoletów Vis, pistoletu maszynowego MP40, sowieckiego karabinu automatycznego, sztucera, dwóch skrzynek granatów i amunicji. Zdobytą broń partyzanci załadowali na stojącą w podwórku bryczkę i po zwinięciu ubezpieczeń odjechali. Prawdopodobnie dopiero wtedy polscy leśnicy oddali kilka strzałów, które miały zapewnić im alibi.
     Po powrocie do pilnowanych przez „Krzycha” gajowych, zwrócono im mundury i udano się w drogę powrotną w Góry Świętokrzyskie. Po kilku kilometrach jazdy zwolniono woźnicę wraz z bryczką. W nocy z 9 na 10 lipca partyzanci przekroczyli szosę Starachowice – Ostrowiec i w godzinach rannych znaleźli się w Rzepinie. Tam zarekwirowano podwodę oraz produkty żywnościowe ze spółdzielni po czym grupa udała się na Wykus.

Walka

W lipcu stan oddziału wzrastał. Przeprowadzano także kolejne akcje zbrojne, które niestety nie odbywały się bez strat.

Marchewkowa Maria "Emilia"

     Na początku lipca Maria Marchewkowa „Emilia” (siostra „Longina”) przyprowadziła do oddziału kolejnych żołnierzy. Dołączyli wtedy: ppor. „Brzoza”, Charabin „Bartek”, Stanisław Iwan „Paw”, Józef Iwan „Skała”, Walenty Ziach „Olek” czy ppor. Jan Chłopecki „Młot”. Ten ostatni niedługo potem sprowadził do oddziału własną żonę. Sam zresztą został zastępcą dowódcy. Prawdopodobnie także wtedy do oddziału dotarł ksiądz Marian Majecki, który otrzymał pseudonim „Robak” i stał się kapelanem Zgrupowania „Ponurego”. Tak więc stan oddziału rozrastał się, ale wokół niego grupowała się także grupa ludzi, którzy stanowiła niepotrzebne obciążenie.
     Przeprowadzenie udanej akcji likwidacji Krugera skłoniło dowódcę oddziału do przeprowadzania kolejnych działań zbrojnych. Zapewne zgodę na ich przeprowadzanie „Jacek” uzyskiwał od „Ponurego”.

     10 lipca (prawdopodobnie) z obozowiska na kolejną akcję wyruszyła grupa 14 żołnierzy z oddziału „Jacka” wzmocniona czterem partyzantami ze Zgrupowania „Ponurego” (żołnierze z oddziału Władysława Wasilewskiego „Oseta”). Dowódcą akcji wyznaczono świeżo przybyłego do oddziału ppor. „Brzozę”. Celowniczym rkm został „Longin”, amunicyjnym Antoni Domagała „Alfred”. Celem akcji miała być likwidacja niebezpiecznego Niemca zarządzającego liegenschaftem w Łomnie koło Pawłowa. Dla grupy zorganizowano dwie podwody z Bronkowic i Rogowca. Oddziały wyruszył w drogę wieczorem, ale już od samego początku nie zachowywano należytych środków ostrożności poruszając się bez zwiadowców. Dopiero po minięciu wsi Śniadka dowódca wydał odpowiednie rozkazy. W miejscowości Tarczek do przodu wysunęli się dwaj żołnierze „Wiktor” z oddziału „Oseta” i przebywający od kilku dni w oddziale „Bartek”. Na wysokości zagrody Czernikiewicza zostali oni ostrzelani przez znajdujących się w zasadzce Niemców. Żołnierze ze szpicy odpowiedzieli ogniem, po chwili otrzymali wsparcie ogniowe od reszty oddziału. Rozpoczęła się walka. Znajdujący w szpicy „Wiktor” po ostrzelaniu Niemców rzucił w ich kierunku granat i wycofał się z niebezpiecznego miejsca (ukrył się później na cmentarzu i przeczekał przeczesywanie terenu po czym powrócił do oddziału). Przebywający od kilku dni w oddziale „Bartek” po ostrzelaniu postanowił wycofać się do głównych sił oddziału i podczas odskoku został zabity.
     Główne siły oddziału po ostrzelaniu niemieckiej zasadzki nie podjęły walki nie chcąc ściągnąć represji na wioskę. W dwóch osobnych grupach wycofano się z niebezpiecznego miejsca, w kierunku wsi Śniadka. Do połączenia doszło w pobliżu zagrody Dachowskiego. Ppor. „Brzoza” zarządził odwrót w kierunku Starachowic, bowiem obawiano się, że droga którą przyszli partyzanci może już być przez Niemców odcięta. Oddział przesunął się nad rzekę i stawy Bronisława Kwiecińskiego i podczas rozpoznawania dalszej drogi został zaatakowany przez idących jego śladem Niemców. Żołnierze rzucili się wpław przez głęboki staw. Podczas tej przeprawy utonął amunicyjny „Alfred”. Oddział przez lasy radkowskie i bronkowskie powrócił do obozowiska.
     Prawie natychmiast po powrocie oddziału na miejsce starcia wysłana została grupa pod dowództwem „Kruka”. W jej skład wchodzili: „Wacek”, „Rom” i „Mikołaj”. Przywieźli oni wydobyte ze stawu ciało „Alfreda”, który był co prawda ranny, ale śmierć nastąpiła z powodu utopienia się w stawie. Jako amunicyjny obciążony był dodatkowymi magazynkami. Pochowany został w lesie, a jego koledzy nad grobem oddali salwę honorową. Tego samego dnia mieszkańcy Tarczka obok cmentarza pochowali także poległego „Bartka”.
     Nieudolnie przeprowadzona wyprawa przyniosła dwie ofiary. Tak naprawdę trzy bowiem podczas walk w wiosce zginął także jej mieszkaniec: Jurek Władysław „Inwalida”, rzucił się do ucieczki kiedy przeczesujący wioskę Niemcy otoczyli jego gospodarstwo.

 

Pierwsza obława na "Ponurego"

11 lipca na Wykusie w obecności przedstawicieli Komendy Okręgu odbyła się uroczysta przysięga żołnierzy Zgrupowania „Ponurego”. Wzięli w niej udział także żołnierze oddziału „Jacka”. Od następnego dnia rozpoczęły się jednak dla partyzantów ciężkie dni.

 

     Powitanie przybyłego na uroczystą przysięgę na Wykus w dniu 11 lipca 1943r. Szefa Sztabu Okręgu ppłk. Jana Stenzla "Rawicz". Od lewej: ppor. Leszek Popiel "Antoniewicz", ppor. Euzebiusz Domoradzki "Grot", ksiądz Marian Majecki "Robak" z oddziału "Jacka", por. Jan Piwnik "Ponury", ppłk. Jan Stenzel "Rawicz" i Julian Materek "Szach".

 

 

     Dzień po uroczystej przysiędze, 12 lipca, Niemcy przeprowadzili pacyfikację wsi Michniów, która była od dawna bazą partyzancką i udzielała im wszelkiej pomocy. W odwecie za mordercy „Ponury” postanowił zaatakować niemiecki pociąg. Do akcji doszło w nocy z 12 na 13 lipca przy bloku kolejowym Podłazie niedaleko od stacji Berezów koło Suchedniowa. W akcji wzięli także udział żołnierze z oddziału „Jacka”. W obozowisku pozostało jedynie pięciu żołnierzy pod dowództwem sierż. „Zięby”.
     Zgrupowanie zatrzymało niemiecki pociąg urlopowy, a z jadącymi żołnierzami stoczono walkę. Część wagonów partyzanci zdobyli. Podczas walki rannych zostało 5 żołnierzy ze Zgrupowania „Ponurego”. Niestety następnego dnia Niemcy dokończyli dzieła zniszczenia w Michniowie mordując kolejne osoby.
     Informacje uzyskane przez Niemców od agentów pozwoliły im ustalić miejsce kwaterowania partyzantów. 18 lipca „Ponury” został przez wywiad poinformowany o siłach niemieckich szykujących się do obławy na Wykus. Zgrupowanie odeszło w iłżeckie, ale na miejscu pozostał oddział ochrony radiostacji „Jacka”. Kosiński zdecydował, że oddział przeczeka obławę w lasach. Opuszczono dotychczasowe obozowisko i partyzanci „Jacka” zapadli w gęstwinie kilka kilometrów od Wykusu. Udało im się szczęśliwie przeczekać przeczesywanie lasów. Jeszcze tego samego dnia wieczorem oddział przeniósł się niedaleko od wioski Krzyżowa Wola (dziś to osiedle Starachowic, podczas wojny samodzielna wioska na pomiędzy Ratajami, a miastem). Ze względu na brak żywności następnego dnia ośmioosobowy patrol pod dowództwem „Kruka” udał się do Kobiałki i Rzepina gdzie zarekwirowano wikt.

Nowy obóz na Wykusie

Prawdopodobnie 20  lipca oddział „Jacka” powrócił na Wykus. Zbudowano nowy obóz, ale tym razem był on umieszczony bliżej wzgórza 326. Do oddziału ponownie zaczęli docierać nowi żołnierze. 

Lokalizacja drugiego obozowiska "Jacka"

     Po powrocie na Wykus oddział zajął na obozowisko nowe miejsce między drogą Kleszczyńską, a rzeką Lubianką. Pod ogromnymi bukami partyzanci wybudowali wygodne szałasy, które miały ich chronić przed deszczem. Rozpoczęła praca radiostacja tak więc wszystko wróciło do poprzedniego stanu.
     Prawdopodobnie 23 lipca do oddziału dotarła łączniczka „Emilia”, która zaczęła przyprowadzać nowych żołnierzy do oddziału. Podczas pierwszych odwiedzin przyprowadziła Mariana Obarę z Bielin, który dotychczasowy pseudonim „Szatan” zamienił na „Walek”. Był to doświadczony żołnierz kieleckiej grupy Kedywu. W następnych dniach dotarli Sańpruch Józef „Marek” i „Szofer”, który już na początku otrzymał dwie kary za nieostrożne obchodzenie się z bronią i zaśnięcie na warcie. Dotarł także Waciński Stanisław „Jurand”. Stan oddziału nie był jednak stały i niektórzy żołnierze po pewnym czasie odchodzili. Jedni nie wytrzymywali trudów partyzanckiego życia inni nie sprawdzali się w partyzanckich działaniach.
     Na początku sierpnia na Wykus powraca Zgrupowanie „Ponurego”, a w zasadzie tylko Zgrupowanie Nr I Eugeniusza Kaszyńskiego „Nurt”. Pozostałe odmaszerowały w nakazane im rejony działania.

Likwidacja Kellera

Celem akcji był majątek Łomna koło Pawłowa, którym zarządzał Niemiec Keller. Według meldunków wywiadu jego bliskim współpracownikiem był Witkowski „Budrys”, dowódca miejscowego plutonu Batalionów Chłopskich. Działalność agentów stanowiła więc zagrożenie dla lokalnej konspiracji.

Marian Obara "Walek", "Szatan"

     Jak pamiętamy pierwsza wyprawa pod dowództwem „Brzozy” zakończyła się śmiercią dwóch żołnierzy. Mimo wszystko postanowiono doprowadzić zadanie do końca. Do akcji wyznaczono grupę dwunastu partyzantów pod dowództwem kpr. Mariana Obary „Walek”. W jej skład wchodzili: „Mściciel”, „Tadek”, „Rom”, „Longin”, „Andrzej”, „Bogdan”, „Zygmunt”, „Wacek”
     W okolicach 10 sierpnia grupa wyruszyła w odległą drogę. Poruszano się ostrożnie bowiem miejscowe placówki meldowały o Niemcach, którzy organizują zasadzki na poruszających się nocą partyzantów. Ostatecznie grupa szczęśliwie dotarła na miejsce. Zanim przystąpiono do akcji „Tadek” przeciął przewody telefoniczne łączące majątek z posterunkami niemieckimi. Dowódca akcji podzielił zadania. „Mściciel” i „Longin” z rkm mieli ubezpieczać akcję od strony Rudek i Nowej Słupi. „Rom” miał zabezpieczać drzwi majątku, a „Andrzej” okna. Aresztowania agentów miał przeprowadzić „Walek” oraz „Tadek”. Po wejściu na teren majątku pojmano stróżów od których dowiedziano się, że gospodarze są w pokoju bawialnym i grają w karty. Dowódca akcji podjął błyskawiczną decyzję. Do pokoju wepchnięto stróżów, a podczas zamieszania wbiegli do niego „Walek” i „Tadek”. Zaskoczeni Keller i Witkowski na okrzyk „ręce do góry” zareagowali posłusznie tym bardziej że wycelowane były w nich lufy dwóch pistoletów. Po zabraniu im broni dowódca akcji wpuścił do pomieszczeń kilku partyzantów pozostawiając na zewnątrz jedynie niezbędne ubezpieczenie.
     Partyzanci zjedli kolację, a następnie rozpoczęli przeszukiwanie pokojów. Znaleziono kartki zapisane szyfrem. Ostatecznie po dwóch godzinach pobytu oddział opuściła majątek zabierając ze sobą Niemca i Witkowskiego i ruszyli w drogę powrotną. O świtaniu grupa dotarła na Wykus.
     Zapewne jeszcze tego samego dnia rozpoczęło się przesłuchanie pojmanych które prowadzili kpr. „Stefan” i sierżant „Zięba”. W przesłuchaniu pomogły niewątpliwie zaszyfrowane zapiski które zostały odczytane przez radiotelegrafistę oddziału. Wina Kellera była przesądzona. Bardziej skomplikowana była sprawa Witkowskiego. Twierdził on, że nie współpracował z Niemcem, a jedynie chciał wyczuć jego zamiary, a o ewentualnym niebezpieczeństwie powiadomić organizację. Pociąg do wódki sprawił, że sytuacja wymknęła mu się jednak spod kontroli. Został zastępcą Kellera w administrowaniu majątkiem i jego kompanem do kieliszka. Ludzie z organizacji odsunęli się od niego, ale on sam nie zdradził tajemnic organizacji. Po konsultacjach z przełożonymi podjęto decyzję, że ma dowodów jego zdrady i należy mu się szansa na rehabilitację. Został przyjęty do oddziału. Natomiast Keller został rozstrzelany przez por. „Krótkiego” ze Zgrupowania „Nurta”.
     W tym samym czasie Roman Pałysiewicz „Rom” wykonał także wyrok na siostrze Smużyńskiego ze Słupi. Po śmierci brata (maj 1943r.) kontynuowała ona donosicielską działalność. Wyrok na nią został wykonany w biały dzień.

Skok na kasę

Antoni Pałysiewicz „Mikołaj” często odwiedzał Suchedniów i Skarżysko gdzie odbierał benzynę niezbędną do napędzania motoru spalinowego, który zasilał radiostację. Podczas jednej z wizyt dowiedział się o możliwości przeprowadzenia akcji na kasę zakładu w Skarżysku.

Antoni Pałysiewicz "Mikołaj"

     Przeprowadzanie samodzielnych akcji było zabronione i zapewne „Jacek” zgodę taką otrzymał od Komendy Okręgu. Rozpoznanie przeprowadził sam „Mikołaj” dzięki kontaktom w mieście. Ostatecznie przeprowadzono ją 4 sierpnia 1943r.
     Do wykonania akcji wyznaczono czterech żołnierzy. Byli to: „Mikołaj” dowódca, „Marian”, „Bruno” i „Mściciel”. Wszyscy uzbrojeni w broń krótką. Ubrani w cywilne ubrania udali się przez wieś Kaczka na miejsce. Na miejscu byli około 14.30 i zmieszani z ludźmi idącymi do pracy na drugą zmianę do zakładu. Partyzanci zgodnie z planem przystąpili do działania. Na portierni, przy wartowniku pozostał „Mściciel”. „Bruno” zajął miejsce na korytarzu obok wejścia do zakładowej kasy. Do środka weszli „Mikołaj” i „Marian”. Akcja zabrania pieniędzy odbyła się bez problemów i trwała nie więcej niż 10 minut. Zabrane pieniądze niósł „Marian” w paczce.
     Już podczas odwrotu partyzanci spotkali granatowego policjanta, który na ich widok zaczął uciekać. Całkowicie niepotrzebnie „Mikołaj” chciał go zatrzymać, a „Marian” prawdopodobnie strzelił. Policjant odpowiedział ogniem i tak rozpoczęła się całkowicie niepotrzebna strzelanina.

Marian Cieślik "Marian"

     Strzały zaalarmowały Niemców od których roiła się okolica. Partyzanci ostrzeliwując się przekroczyli rzekę i zbliżali się do lasu, który miał dać im ochronę. Niestety w lesie znajdowali się kolejni, zaalarmowani strzałami Niemcy. Pierwszy padł ranny „Marian”. Niedługo później „Mikołaj”. Cało ze strzelaniny wyszli jedynie „Mściciel” i „Bruno”. Dotarli do wioski Kaczka, a tam późnym wieczorem dowiedzieli się od robotników wracających z pracy do domu, że „Mikołaj” został zabity i pogrzebany na miejscu walki. O rannym „Marianie” nie wiedzieli nic, a ten samodzielnie dotarł do obozowiska oddziału.
     "Mściciel" i "Bruno" po powrocie do oddziału przekazali dowódcy tragiczne wiadomości. Następnego wieczora zorganizowano wyprawę po ciało poległego kolegi. Kierował nią „Kruk”, a wzięli w niej udział bracia poległego: „Andrzej” i „Rom” oraz znający miejsce walki „Bruno” i „Mściciel”. Odkopano partyzanta i przewieziono go do obozowiska gdzie następnego dnia zorganizowano mu uroczysty pogrzeb.

Ponownie Pawłów

Połowa sierpnia to czas w którym oddział „Jacka” blisko współpracuje ze Zgrupowaniem Nr 1 Eugeniusza Kaszyńskiego „Nurta”. Celem akcji jest likwidacja agentów i zaopatrywanie oddziału w żywność. Jedną z takich akcji przeprowadzono 18 sierpnia 1943r.

     Do oddziałów coraz częściej docierały informacje o złym zachowaniu policjantów z posterunku Pawłów. Ustalono także, że na mieszkańców gminy nałożono bardzo wysokie normy obowiązkowych dostaw płodów rolnych. Aby zapobiec ograbieniu wsi postanowiono ukarać nadgorliwych policjantów oraz spalić dokumenty kontyngentowe.
Akcję miał przeprowadzić łączony oddział pod ogólnym dowództwem por. Jerzego Stefanowskiego „Habdank” (ze Zgrupowania „Nurta”). Razem z nim w wyprawie wzięło udział ośmiu jego żołnierzy. Drugą grupę stanowiło czternastu żołnierzy z oddziału „Jacka” pod dowództwem plut. „Kruka”.
     Po dotarciu na miejsce wystawiono ubezpieczenia na skraju wsi. Plan przewidywał w pierwszej kolejności opanowanie posterunku policji granatowej. Partyzanci mieli wykonać jedynie wyrok na policjancie Gałązce, który był najbardziej szkodliwy. Pozostałych należało oszczędzić. Zgodnie z ustaleniami „Habdanka” miał on (razem z Krzychem”) w cywilnym ubraniu udać się na posterunek gdzie mieli zgłosić jakąś kradzież. W tym czasie na posterunek mieli także wejść dwaj partyzanci od „Jacka”, także w cywilnych ubraniach. Plan w zasadzie nie przewidywał komplikacji, wprowadziło je jednak życie.
     Już podczas podchodzenia do posterunku jego obsługa została zaalarmowana o niebezpieczeństwie przez syna komendanta posterunku. Zanim rozpoczęła się akcja policjanci zaczęli się ostrzeliwać. W efekcie ranny w nogę został „Kruk” z oddziału „Jacka”, a zabity został „Orzełek” od „Habdanka”. Oddział został zmuszony do wycofania się. Przed odejściem partyzanci zabrali jedynie dokumenty kontyngentowe, które przechowywane były w szkole.
Tak więc życie pokazało, że nie ma prostych i łatwych akcji. Ranny „Kruk” opuści oddział na czas leczenia, ale już niedługo powraca do oddziału.

 

 

Ksiądz Marian Majecki "Robak" i Jan Kosiński "Jacek" na przejażdżce konnej

Bitwa na Barwinku

W połowie września „Ponury” postanowił przeprowadzić na Wykusie koncentrację wszystkich Zgrupowań. Na dzień 16 września zaplanowano wręczenie Zgrupowaniu sztandaru, ale… wydarzenia kolejnych dni sprawiły, że oddział „Jacka” przez pewien czas dzielił losy Zgrupowania „Ponurego”.

Oddział "Jacka" podczas mszy polowej. Dowódca przed frontem.

     Podczas koncentracji Zgrupowanie miało otrzymać sztandar jednak do uroczystości nie doszło bowiem zaczęły napływać meldunki o koncentracji niemieckich sił, które otaczają leśny kompleks. „Ponury” postanawia podjąć walkę. Aby rozpoznać dokładnie niemieckie rozmieszczenie w teren wysłano patrole. Ustaliły one, że okupanci zastosowali nową taktykę. Południowy skraj lasów siekierczyńskich, a więc wsie Wzdół, Siekierno, Przedgrabie, Sieradowice, Bronkowice, Radkowice, Rzepin i Dąbrowa obsadzili silnymi oddziałami, które uzbrojone w ciężką broń zajęły miejsca aby nie dopuścić do przebicia się oddziałów partyzanckich. Od strony północnej (Parszów, Wąchock i Starachowice) zgrupowano natomiast oddziały, które miały przeczesać lasy.
     16 września nad ranem na skraj lasów wysłano ponownie partyzanckie patrole. Jeden z nich wywodził się z oddziału „Jacka”. Pod dowództwem „Kruka” obserwowano teren na kierunku wsi Bronkowice. Także tam doszło do pierwszego starcia z niemieckimi oddziałami, ale patrol po ostrzelaniu niemieckiej kolumny wycofał się na wskazane miejsce. Zgodnie bowiem z planem „Ponurego” partyzanci mieli zająć stanowiska trzy kilometry na północny-zachód od Wykusu, na mokradłach zwanych Barwinkiem. Oddziały przeszły tam robiąc wielkie koło przez Olszowy Smug.

Roman Pałysiewicz "Rom", zdjęcie przedwojenne

     Dowódcy postanowili właśnie tam przyjąć bitwę bo teren nadawał się do tego wyśmienicie. Żołnierze byli bowiem ukryci za nasypem starej, nie używanej od lat kolejki wąskotorowej, a przed sobą mieli odkryty teren i doskonałą widoczność na nadciągającego wroga.
     Oddziały zajęły następujące ugrupowanie. Zgrupowania „Nurta” i „Robota” obsadziły front. Za nimi usytuowano tabory , dowództwo i służby sanitarne. Tyłów strzegło zgrupowanie „Mariańskiego” oraz oddział „Jacka”. Z relacji wynika jednak, że część oddziału „Jacka” wzmocniła główną linię partyzancką.
     Zasadzka odbyła się zgodnie z przewidywaniami. Ogień do niemieckiej tyraliery otwarto z bliskiej odległości. Straty okupanta były duże. Z chwilą kiedy rozpoczął się ostrzał pozycji partyzanckich wycofali się oni z niebezpiecznego miejsca. Oddziały ponownie zatoczyły koło i zapadły na noc niedaleko od miejsca. Zanim to jednak nastąpiło „Ponury” podjął decyzję o podziale zgrupowania.
     Problemem dla zgrupowania była dosyć duża grupa cywilnych osób, które przybyły na uroczystość. Część z nich podczas walki próbowała się oddalić wprowadzając zamieszanie.  Ostatecznie opiekę nad tymi ludźmi otoczył por. „Mariański” ze swoim Zgrupowaniem oraz oddział „Jacka”. Już po bitwie oddziały te ochraniając cywilów odskoczyły do Czarnego Lasu, na wschód od Michniowa.
     19 września dotarł do nich łącznik od „Ponurego” nakazując dołączenie do pozostałych zgrupowań stacjonujących na Łysicy. „Jacek” i „Mariański” znaleźli się tam już następnego dnia. Kwaterowano tam kilkanaście dni by wreszcie pod koniec września opuścić teren (nadeszły meldunki o kolejnej obławie). 29 września Zgrupowania założyły obóz w lasach osieczeńskich. Prawdopodobnie wtedy odszedł z oddziału ksiądz "Robak". Jedne relacje podają, że został później aresztowany przez Niemców w Suchedniowie (przeżył wojnę), ale według innych pozostał i zaginął dopiero 28 października podczas kolejnej obławy.
     Żołnierze oddziału wzięli udział w wyprawie po żywność do majątku pod niemieckim zarządem w Ćmińsku. Spośród żołnierzy z oddziału ochrony radiostacji zgłosili się do niej: „”Marek”, „Longin”, Krzych”, „Zdzich”, „Paw”, „Bogdan”, Mściciel”, "Andrzej”, „Rom” i „Zygmunt”. Pod dowództwem por. Mariana Świderskiego „Dzik” (łącznie grupa była o wiele bardziej liczna) udano się na miejsce, ale akcja nie powiodła się bowiem w majątku kwaterowało Niemieckie wojsko które ostrzelało partyzantów.
     Ochotnicy z oddziału wzięli także udział w akcji w Samsonowie oraz w próbie wysadzenia pociągu koło bloku Sufraganiec (koło Tumlina). Po tej ostatniej akcji Zgrupowania powróciły do wyznaczonych im rejonów. Oddział „Jacka” ponownie pomaszerował na Wykus.

Trzecie obozowisko

Po powrocie na wzgórze 326 (około 8 października) partyzanci nie mieli nawet prowizorycznego dachu nad głową, bowiem poprzednio zbudowane szałasy zostały przez Niemców zniszczone. Rozpoczęto przygotowania do zimy, ale nowy obóz zlokalizowano w innym miejscu. 

Lokalizacja trzeciego obozu "Jacka"

     Żołnierze chcieli wybudować nowe szałasy, ale ostatecznie postawiono jeden duży, ale solidny barak. Całość znajdowała się tuż nad strumykiem w pewnym oddaleniu od obozowiska Zgrupowania „Nurta”, które kwaterowało na Wykusie. Poprawiło się także wyżywienie bowiem nawiązano kontakty z okolicznymi placówkami. Systematycznie docierały także do oddziału łączniczki, które przynosiły depesze do nadania oraz przyprowadzali kolejnych żołnierzy. Dotarło ich wtedy kilku, a wśród nich podporucznik Piotr Michta „Wojtek”. Tak jak we wcześniejszych miesiącach zgodę na odejście z oddziału otrzymują kolejni żołnierze. Powodem są najczęściej problemy zdrowotne bowiem należy pamiętać, że w październiku zdarzały się już dni kiedy leżał śnieg.
     Niestety oddział przeżywał także tragedie. Prawdopodobnie około 19 października miejscowi chłopi odnaleźli w lesie ciało partyzanta… Jak się okazało na miejscu był to kapral „Władek”, który do oddziału „Jacka” dołączył w sierpniu. Prawdopodobnie został ranny podczas drugiej obławy na Zgrupowanie „Ponurego”. Musiało to nastąpić już po bitwie na Barwinku kiedy część żołnierzy z oddziału „Jacka” w ogólnym zamieszaniu odłączyło się od głównych sił. Zmarł w lesie z upływu krwi. Koledzy postanowili pochować go z honorami. Do Bronkowic udał się patrol po trumnę. Korzystając z okazji zostawiono także u szewca kilka par butów bowiem niektórzy żołnierze mieli je w opłakanym stanie. Oddział „Jacka” ponownie stanął nad mogiłą kolegi.
     Następnego dnia (20 października) do Bronkowic udał się pięcioosobowy patrol, który miał m.in. odebrać buty. Wróciło tylko czterech. Prawdopodobnie patrol nie zachował należytej ostrożności podczas poruszania się przez wieś, gdy zza zakrętu wyjechały dwa samochody z Niemcami. Tym razem to oni byli szybsi. Otworzyli ogień, a partyzanci mogli im jedynie odpowiedzieć ogniem broni krótkiej (tylko taką posiadali). Zapewne już od pierwszych niemieckich strzałów padł Henryk Lipiński „Bogdan”. Jeszcze tego samego dnia został pochowany przez mieszkańców wioski obok przydrożnego krzyża.
     Zła seria trwa nadal. „Jacek” zgadza się na przeprowadzenie akcji opracowanej przez Józefa Chłopeckiego „Młot”. 18 żołnierzy z oddziału, pod dowództwem ppor. „Wojtka”, zasilonych sekcją z Ciekot ma rozbroić dwunastu własowców kwaterujących w Wiśniówce. Akcja nie dochodzi do skutku, ale nie udało nam się ustalić dlaczego.

Klęska

Na 28 października „Ponury” zarządza ostatnią koncentrację podległych sobie Zgrupowań na Wykusie. Przed rozejściem się na zimowe kwatery mieli jeszcze raz spotkać się ze swoim Komendantem nie zdając sobie sprawy, że o wszystkim wiedzą Niemcy.

Radiotelegrafista "Boryna"

     Ostatnie oddziały dotarły na koncentrację w nocy z 27 na 28 października. Żołnierze kwaterowali w trudnych warunkach przybyło ich łącznie około 360. Osobno kwaterował oddział ochrony radiostacji „Jacka”, który stacjonował w pewnym oddaleniu. Oddział liczył wtedy 35 osób. W poprzednich dniach nie stwierdzono w okolicy śladów Niemców. Wywiad także nie meldował o przygotowaniach do obławy. Być może z tego powodu dowództwo nie rozesłało dalekich patroli, a ograniczono się jedynie do wystawienia czujek odległych o kilkaset metrów. Był to niewątpliwy błąd.
     28 października, rano, wydzielona przez „Ponurego” grupa żołnierzy ma przestrzelać wyprodukowane konspiracyjnie w Suchedniowie steny. Nikt nie podejrzewa, że niedaleko znajdują się Niemcy, którzy o poczynaniach oddziału wiedzą od swojego agenta w dowództwie Zgrupowania. Jest nim „Motor”, ale wtedy nikt nie ma tej pewności. Historia zdrady „Motora” i trzeciej obławy opisana jest w części dotyczącej Zgrupowania „Ponurego”.
     Jak wspomnieliśmy oddział „Jacka” kwateruje w pewnym oddaleniu od Zgrupowania. Około godziny 9.50 padły pierwsze strzały. Początkowo sądzono, że dochodzą one z prowizorycznej strzelnicy gdzie przestrzeliwano pistolety maszynowe. Rychło okazało się jednak, że to partyzanckie ubezpieczenia walczą z Niemcami. Początkowo ich główny impet uderzenia skierował się na oddział „Jacka”. Być może sądzili, że w okazałym baraku dosięgną całą komendę Zgrupowania. Ten „błąd” przesądził o losach żołnierzy „Jacka”.

Tadeusz Adamczyk "Longin", do końca osłaniał kolegów

    Po wyjaśnieniu sytuacji dowódca oddziału podjął decyzję o natychmiastowym przebijaniu się przez niemieckie linie. Wydawanie jakichkolwiek rozkazów, w ogniu karabinów maszynowych było praktycznie niemożliwe. To nie była zorganizowana akcja, ale walka poszczególnych grup. Jedna z nich pod dowództwem „Budrysa” ostrzeliwując się, wycofywała się wąwozem. "Longin" ogniem rkm osłaniał kolegów, a kiedy padł broń brał następny. Co chwila padał kolejny żołnierz, ale posuwali się dalej, aż do chwili gdy wydawało się, że linia niemiecka jest coraz rzadsza. Niestety trafili na kolejnych. Nie starczyło już siły na kolejny skok, a może nie było już żywych…
     Walczyły także inne grupki, a także pojedynczy żołnierze. Strzelano do ostatniego naboju, gdy ich brakło w ruch szły granaty, a gdy ich zabrakło… Niektórzy żołnierze ukryli się na drzewach, inni w chaszczach. Niektórzy z nich mieli szczęście. Inni nie.
     Desperacka walka oddziału „Jacka” dała więcej czasu na obronę głównym siłom Zgrupowania. Niestety kosztowało to życie 25 żołnierzy (niektóre publikacje podają, że zginęło 27 osób, ale po prześledzeniu działań bojowych oddziału „Jacka” uważamy, że było to jednak 25 ludzi). Ich listę przedstawiamy poniżej.
     Musimy jeszcze odpowiedzieć na pytanie co stało się z dowódcą oddziału. Po nieudanej próbie zorganizowania jakiejkolwiek akcji „Jacek” uznaje zapewne, że jego obowiązkiem jest ratowanie radiostacji. Razem z plutonowym „Olkiem” ładują radiostację i ukrywają się w krzakach. Mają szczęście tak jak dziewięciu innych żołnierzy oddziału którzy ukrywają się, lub szczęśliwie przedzierają przez Niemieckie linie.
28 października z liczącego 35 żołnierzy ochrony radiostacji ginie 25, w tym łączniczka. Ocalało jedynie dziesięciu.

Lista żołnierzy poległych 28 października 1943r. 

Adamski Tadeusz "Longin",

Cieśla Marian "Marian",
Gil Bronisław „Bruno”,
Gołębiowski Tadeusz „Sokół” ,
Iwan Adam „Tadek” ,
Iwan Antoni „Zdzich”,
Iwan Józef „Skała”,
Kasza Roman "Wacek",
Kwiatkowski Jan „Zmora”,
Marchewka Maria „Emilia”,
Marchlewski Marian „Mariusz”,
Malarecki Stanisław "Krzych",
Mąka Bolesław „Klucz”,
Michta Piotr ppor. „Wojtek”,
NN „Mietek”,
NN „Stach”,
NN „Zygmunt”,
Okulski Władysław "Wicek",
Pałysiewicz Andrzej Kazimierz "Andrzej",
Pałysiewicz Roman "Rom",
Sańpruch Józef „Marek”,
Waciński Stanisław „Jurand”,
Witkowski „Budrys",
Zacharski Andrzej „Jastrząb” "Zdzich",
Zacharski Stefan „Józek”,"Wacek".

Zabici partyzanci po trzeciej obławie na Wykus w dniu 28 października 1943r.

Ostatnie dni

Po rozbiciu oddziału na Wykusie ocaleli żołnierze na własną rękę znajdowali sobie kwatery. Faktycznie oddział już nie istniał, ale wokół „Jacka” ponownie gromadziła się grupa żołnierzy, których celem była ochrona radiostacji.

Pensjonat "Ameliówka" - lata 90-te.

     Po rozbiciu oddziału „Jacek” z Walentym Ziachem „Olek” prawdopodobnie udali się do Mąchocic skąd pochodził „Jacek”. Za takim czynem przemawiał jeszcze jeden fakt. W Mąchocicach umiejscowiony był schron zbudowany przez „Jacka” jeszcze wiosną 1943r. (umiejscowiony był niedaleko od Pensjonatu "Ameliówka" gdzie mieszkał W.Kofroń "Błysk"). W tamtej okolicy przebywał także sierżant Władysław Ziach "Zięba" (opiekujący się schronem), w czasie istnienia oddziału jego szef (nie było go w oddziale podczas jego rozbicia). Także on znał lokalizację schronu. W ciężkich chwilach stanowił zapewne podporę dla „Jacka”.
     Zbiegiem czasu „Jacek” nawiązuje kontakty z ukrywającymi się w okolicy swoimi żołnierzami Michałem Basą „Mściciel”, Romanem Olizarowskim (konspiracyjne nazwisko Jan Kwiatkowski) „Pomsta”, Władysławem Kaletą „Pogoda” i Kazimierzem Rybczyńskim „Sokół”. Ten okres działalności grupy jest najmniej znany. Niektóre relacje wskazują, że to właśnie wtedy rozbudowany został schron w Mąchocicach. Prawdopodobnie jednak głównym zadaniem grupy była w dalszym ciągu ochrona radiostacji.
     W związku z pracą radiostacji w listopadzie 1943r. grupa wyruszyła w teren. Pod dowództwem „Jacka” znaleźli się: „Pomsta”, „Pogoda” i „Mściciel” z dawnego oddziału oraz Jerzy Matysiak „Braszek” i „Groźny” z oddziału „Dzika" (w oddziale nie było żołnierza o takim pseudonimie, ale tak zapamiętał to "Mściciel") , który zakwaterowany był na zimę w okolicznych wioskach, a żołnierze znali się z wcześniejszej działalności. Zebrali się koło Bielin. Przez las Łysicy doszli do Świętego Krzyża. Po obejściu klasztoru zapadli w ustronnym miejscu gdzie oczekiwali na Kazimierza Rybczyńskiego „Sokół” (dawny żołnierz oddziału „Jacka”, który teraz prawdopodobnie pełnił funkcję jego zastępcy). Przeprowadził on oddział do Nowej Słupi, do zabudowań siostry Komendanta tamtejszej placówki. Wystawiono własne ubezpieczenia, ale także bezpieczeństwa gości strzegli miejscowi żołnierze podziemia. Było to o tyle ważne, że niedługo przybył radiotelegrafista który rozpoczął nadawanie depesz.
     Po zakończeniu pracy radiostacji „Braszek” i „Mściciel” zostali przeprowadzeni na inną kwaterę, a reszta pozostała w dotychczasowej. 28 listopada rano dom w którym przebywał „Jacek” i piątka konspiratorów został otoczony przez Niemców. Prawdopodobnie „Jacek” i „Sokół” osłaniali pozostałych żołnierzy. Wycofywali się na końcu. Pierwszy padł „Sokół”. Chwilę później postrzał w nogę dostał „Jacek”. Nie mógł uciekać, ale jeszcze przez jakiś czas ostrzeliwał się. Ostatni nabój zostawił dla siebie. Według relacji żony Kosińskiego Niemcy dowiedzieli się o kwaterze zajmowanej przez "Jacka" od jednego ze swoich agentów. Nic nie wiedział on o drugiej kwaterze, dlatego otoczona została tylko jedna.

     Tak przedstawia się historia oddziału ochrony radiostacji, który ponosząc ciężkie straty działał pod dowództwem ppor. Jana Kosińskiego „Jacka”.

Żołnierze oddziału

Na podstawie dostępnych materiałów udało nam się ustalić następujących żołnierzy oddziału:

Adamski Tadeusz "Longin" - poległ 28.X.1943r.,
Basa Michał "Mściciel",
Charabin „Bartek” - poległ 10.VI.1943r. w Tarczku,
Chłopecki Jan „Młot” ppor.,
Cieśla Marian "Marian" - poległ 28.X.1943r. 
Domagała Antoni „Alfred” - poległ 10.VI.1943r. w Tarczku,
Śledziowski - łącznik,
Gil Bronisław „Bruno” - poległ 28.X.1943r.,
Gołębiowski Tadeusz „Sokół” - poległ 28.X.1943r.,
Hajdenrajch Władysław Jerzy plut. "Kruk"
Iwan Adam „Tadek” - poległ 28.X.1943r.,
Iwan Antoni „Zdzich”, z Biel - poległ 28.X.1943r.,
Iwan Stanisław „Paw”,
Iwan Józef „Skała” st. strz. - poległ 28.X.1943r.,
Janczarski Ireneusz "Zdara",
Kaleta Władysław „Pogoda”,
Kasza Roman "Wacek" - poległ 28.X.1943r.,
Kosiński Jan ppor. „Jacek”, dowódca oddziału - poległ 28.XI.1943r. w Nowej Słupi,
Kwiatkowski Jan „Zmora” - poległ 28.X.1943r.,
Lipiński Henryk „Bogdan” - poległ 20.X.1943r. w Bronkowicach,
Majecki Marian ksiądz "Robak",
Marchewka Maria „Emilia”- łączniczka i sanitariuszka, poległa 28.X.1943r.,
Marchewka "Stefan" kpr,
Marchlewski Marian „Mariusz” - poległ 28.X.1943r.,
Malarecki Stanisław "Krzych" - poległ 28.X.1943r.,
Matla Bolesław „Boryna” - radiotelegrafista,
Mąka Bolesław „Klucz” poległ 28.X.1943r.,
Michta Piotr ppor. „Wojtek” - poległ 28.X.1943r.,
NN „Konrad”,
NN „Mietek” - poległ 28.X.1943r.,
NN „Stach” - poległ 28.X.1943r.,
NN „Włodek” - poległ po drugiej obławie,
NN „Zygmunt” sanitariusz - poległ 28.X.1943r.,
Obara Marian kpr.„Szatan”, „Walek”,
Okulski Władysław "Wicek" - poległ 28.X.1943r.,

Olizarowski Roman "Pomsta" - rozstrzelany prawdopodobnie w lutym 1944r. w oddziale "Wybranieccy".
Pałysiewicz Antoni "Mikołaj" - poległ 4 sierpnia 1943r. na Kaczce, po akcji w Skarżysku,
Pałysiewicz Andrzej Kazimierz "Andrzej" - poległ 28.X.1943r.,
Pałysiewicz Maria „Marysia” łączniczka oddziału,
Pałysiewicz Roman "Rom" - poległ 28.X.1943r.,
Rybczyński Kazimierz „Sokół” - poległ 28.XI.1943r. w Nowej Słupi,
Sańpruch Józef „Marek” - poległ 28.X.1943r.,
Śledziowski „Ryszard” łącznik oddziału,
Waciński Stanisław „Jurand” - poległ 28.X.1943r.
Witkowski „Budrys” - poległ 28.X.1943r.,
Zacharski Andrzej „Jastrząb” "Zdzich" - poległ 28.X.1943r.,
Zacharski Stefan „Józek”,"Wacek" - poległ 28.X.1943r.
Ziach Walenty plut. „Olek”,
Ziach Władysław "Zięba" sierż, szef oddziału.

Źródła

Powyższy tekst został opracowany na podstawie:

Basa M.: Opowiadania partyzanta,
Borzobochaty W.: „Jodła”,
Chlebowski C.: Pozdrówcie Góry Świętokrzyskie,
Langer M.: Lasy i Ludzie,
Świderski M.: Wśród lasów, wertepów,
Michalczyk M.: Diabeł „Piątej Kolumny”.